poniedziałek, 31 grudnia 2012

Dlaczego w Polsce nie ma cudów...

Kilka dni temu dostałem z redakcji zamówienie na tekst chwalący dobrodziejstwa procentu składanego. Nic prostszego, pomyślałem. Opisać zalety zjawiska, o którym sam Albert Einstein mawiał, że to ósmy cud świata, będzie tak proste, jak skok ze spadochronu: stojąc w progu drzwi samolotu, unoszącego się na wysokościach, wystarczy zrobić jeden krok a później to już jakoś pójdzie. Niestety, im dłużej pracowałem nad materiałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że albo Einstein musiał się pomylić, albo zjawisko sprawdzające się w wielu krajach na świecie, w polskich realiach po prostu nie działa.

Większość z Was pewnie doskonale wie, czym jest procent składany. Czuję się jednak w obowiązku w kilku słowach wyjaśnić o co chodzi. Procent składany to, krótko mówiąc, odsetki od odsetek. Jeżeli założymy np. 30-dniową lokatę, po miesiącu bank naliczy zysk i dopisze go do kapitału oszczędności. Jeżeli ich całość złożymy ponownie na depozycie, w kolejnym miesiącu odsetki będą odrobinę większe, bo naliczone od nieco wyższej sumy.

W krótkich okresach czasu, te niewielkie wzrosty zyskowności są tak znikome, że prawie niezauważalne. Jednak na przestrzeni lat nabierają znaczenia. Obecnie na najlepszych lokatach banki oferują 7 proc. w skali roku. Jeżeli założylibyśmy tak oprocentowany depozyt na kwotę tysiąca złotych, to po 40 latach byłby wart ponad 16 tys. zł. Robi wrażenie? Powinno, bo wystarczy, z zamiarem oszczędzania na emeryturę odpowiednio wcześnie zacząć odkładać np. po 100 zł miesięcznie, by po zakończeniu pracy, wykorzystując zalety procentu składanego, móc pozwolić sobie na jacht, zagraniczne podróże i leczenie w prywatnych szpitalach. I żaden ZUS czy II filar nie będzie do szczęścia potrzebny. Prawdziwy cud.

Ale to tylko w świecie idealnym, w którym pieniądz ma stałą wartość w czasie a fiskus nie upomina się o zarobki obywateli. Na początku lat 90-tych ubiegłego wieku bochenek chleba kosztował, uwzględniając denominację z 1995 roku, ok. 20 groszy. Dziś trzeba zapłacić za niego co najmniej 10 razy więcej, chociaż sam chleb waży tyle samo a smakuje nawet gorzej niż przed laty. Do tego mamy 19-proc. podatek od zysków kapitałowych. W tej sytuacji powyższe wyliczenia trzeba poprawić a pogląd o cudowności procentu składanego – zrewidować.

W kończącym się dziś roku w pewnym momencie mieliśmy do czynienia z inflacją na poziomie ponad 4 proc. Uwzględniając ją, zyski z lokaty 7-procentowej zmniejszają się w praktyce do niecałych 3 proc. Ponadto urzędowi skarbowemu z tych 7 proc. oddać trzeba jedną piątą. W efekcie realna zyskowność z lokaty ledwie przekroczy 1 proc. Cóż z tego, że po 40 latach oszczędzania będzie można się pochwalić, że kapitał urósł 16 razy, skoro jego wartość będzie niewiele większa, od początkowej kwoty? I to przy założeniu, że oprocentowanie lokaty co roku będzie pozwalało na wygranie z inflacją i podatkiem.

Jak widać procent składany nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Po początkowej euforii, której możemy doświadczyć widząc efekty jego działania na liczbach bezwzględnych, konfrontacja z realiami może być dość przykra. Można poczuć się jak dziecko, które w gwiazdkowej paczce dostaje ubranko, zamiast spodziewanej, upragnionej zabawki. To przestroga dla wszystkich, którym handlowcy z banków, funduszy emerytalnych i towarzystw ubezpieczeniowych nawijają makaron na uszy, mamiąc ogromnymi zyskami, możliwymi do osiągnięcia dzięki oszczędzaniu niewielkich kwot przez lata. Jeśli znajdziecie się w takiej sytuacji, nie zapomnijcie poprosić owych handlowców o nałożenie na symulacje inflacji i podatku Belki. Ciekaw jestem ich min.

sobota, 29 grudnia 2012

Straż miejska a nowoczesna bankowość

Zulu Gula, kabaretowa postać wymyślona przez Tadeusza Rossa, zwykł mawiać, że Polska to jest bardzo ciekawa kraj. Przekonuję się o tym niemal codziennie, ale jakiś czas temu przyszło mi doświadczyć tego w sposób szczególny. Okazało się, że kreatywność tysięcy ludzi, zatrudnianych przez banki i inne nowoczesne firmy w tym kraju, nie ma tu szans w zderzeniu z prymitywnym urzędniczym betonem. Nowoczesne rozwiązania płatnicze, dzięki którym polska bankowość uznawana jest za najnowocześniejszą na świecie, w styczności z administracją publiczną są warte tyle, co zeszłoroczny śnieg. Ale po kolei.

Pewnego dnia poruszałem się po Warszawie autem, bo w krótkich odstępach czasu musiałem być w kilku rożnych miejscach. A w takiej sytuacji własny pojazd bardzo się przydaje. Jednym z miejsc, o których mowa, była siedziba banku BNP Paribas, mieszcząca się przy ul. Suwak na Mokotowie. Każdy, kto choć raz miał okazję być w okolicy ul. Suwak lub Domaniewskiej doskonale wie, że liczba biur na kilometr kwadratowy w szybkim tempie zbliża się tu do nieskończoności, zaś tłum pracujących w nich ludzi przypomina brojlery tłoczące się w hali hodowlanej. Nie trudno się więc domyślić, że wolne miejsca do parkowania występują tam równie często, jak białe kruki w przyrodzie. Odstawiłem więc samochód, oględnie mówiąc, byle gdzie i poszedłem na spotkanie.

Domyślacie się pewnie, co stało się później. Po powrocie ze spotkania mojego auta nie było na miejscu, na którym je przed chwilą zaparkowałem. Kiedyś pomyślałbym pewnie, że mi je skradziono. Odkąd jednak samochód zestarzał się do tego stopnia, że zatankowanie zbiornika paliwa do pełna powoduje podwojenie wartości pojazdu, jego kradzieży boję się jakby mniej. Szybki telefon do straży miejskiej pomógł określić aktualne miejsce pobytu mojej srebrnej strzały: ze względu na postój w niedozwolonym miejscu została odholowana na parking depozytowy. Cały plan dnia, można powiedzieć, wylądował w zbożu jak jeden z bohaterów drugiej części Kilera Juliusza Machulskiego. Musiałem zająć się odzyskaniem samochodu.

A to nie było łatwe. Okazało się, że nie można tak po prostu pojechać i zabrać auta z parkingu. Najpierw trzeba odwiedzić komisariat straży miejskiej by uzyskać dokument, na podstawie którego samochód zostanie wydany. Podano mi adres straży, który szybko sprawdziłem w telefonie. Samiuśkie centrum. Wsiadłem więc w tramwaj, za bilet zapłaciłem, a jakże, Sky Cashem i pojechałem na Plac Dąbrowskiego. Na miejscu stało się jasne, że podobnych do mnie delikwentów jest dużo a kolejka do okienka, w którym załatwiane są formalności, liczyła kilkanaście osób. Niestety, mimo dużej liczby oczekujących ludzi, pracujących strażników było tylko dwóch. W dodatku ostentacyjnie pokazywali, że im się nie spieszy, raz po raz przerywając pracę i przechodząc z pokoju do pokoju z jakimiś papierami w rękach. Na domiar złego przede mną w kolejce stała Amerykanka, która ani słowa po polsku nie umiała powiedzieć. Gdy przyszła kolej na jej obsługę, zaczął się cyrk, bo strażnicy edukację lingwistyczną zakończyli na języku polskim. Trochę się zeszło, zanim po zakończeniu sprawy strażnik wyszedł z Amerykanką na ulicę i poinstruował jak dojść do metra: subway tam, zawyrokował, wskazując ręką w kierunku Pałacu Kultury.

W budynku straży miejskiej spędziłem kilka godzin. Dostałem mandat oraz nakaz zapłaty kilkuset złotych za odholowanie auta. Dowiedziałem się, że dopiero z dowodem wpłaty będę mógł udać się na parking depozytowy i odebrać samochód. Przyzwyczajony do wygodnych rozwiązań pośpiesznie zadałem pytanie, czy płatności mogę dokonać na miejscu przelewem natychmiastowym ze smartfona. Niestety. Najpierw strażnik wytrzeszczył oczy jak poparzony a po chwili odparł, że na parkingu auta wydaje emeryt, który nie wie co to smartfon i akceptuje jedynie papierowe potwierdzenia wpłaty, z pieczątką przybitą na poczcie lub w banku. No to może zapłacę i tutaj wydrukuję potwierdzenie, drążyłem. Niestety, na przeszkodzie stanął brak drukarki. Przy okazji odkryłem powód, dla którego kolejka tak wolno przesuwała się do przodu. Strażników było dwóch, tyle że jeden przesłuchiwał klientów i spisywał ich zeznania długopisem na kartce. Następnie przekazywał tę kartkę koledze, który przepisywał wszystko do komputera, co jakiś czas pytając, co jest napisane na papierze, bo miał problemy z rozczytaniem swojego kolegi. Wiem, wiem, nie chce się Wam w to wierzyć, ale naprawdę tak było.

Po załatwieniu formalności w straży miejskiej udałem się na Pocztę Główną, gdzie mimo późnych godzin wieczornych, kolejka także liczyła kilkanaście osób. Większość stojących tam ludzi to te same postacie, które przed chwilą były przede mną u miejskich strażników. Ostatni raz płaciłem za coś na poczcie może 10 lat temu. Nie spodziewałem się, że w dobie bankowości internetowej i mobilnej będę musiał korzystać jeszcze z jej usług w zakresie regulowania płatności. Czułem się jak eksponat w skansenie. Na szczęście tu sprawę udało się załatwić szybko. Wsiadłem do metra ponownie płacąc za bilet telefonem i dotarłem na parking, skąd odebrałem auto. W domu byłem przed północą a cała przygoda trwała osiem godzin. Teraz już wiecie, dlaczego Polska to taki ciekawy kraj. Teoretycznie ma jedne z najnowocześniejszych banków na świecie. W praktyce nic nam po nich, jeżeli publiczna administracja zatrzymała się w epoce przedcyfrowej.

wtorek, 25 grudnia 2012

Ignorancja „pewnych” źródeł informacji

Święta w pełni więc nie będę epatował poważnymi tematami. Muszę Wam jednak opowiedzieć coś śmiesznego. Wczoraj, podczas gdy większość z Was zapewne kończyła przygotowania do wigilijnej kolacji, ja musiałem przemieszczać się po kraju autem. Nie powiem, żeby było to specjalnie uciążliwe, bo na drogach było luźno a przy okazji ominęła mnie przedgwiazdkowa gorączka. Jak to w podróży słuchałem radia raz po raz zmieniając kanały, gdy natrafiłem na serwis informacyjny jednej ze ogólnokrajowych stacji. Stacji, podkreślam, reklamującej się jako ta, która zawsze dostarcza sprawdzonych informacji. A że od kilku dni z różnych przyczyn byłem trochę odcięty od świata, pomyślałem, że dobrze będzie dowiedzieć się, co słychać.

Okazało się, że niewiele musiało mnie ominąć, skoro jedną z najważniejszych wiadomości była ta o przerwie świątecznej w bankach. Tego ważkiego newsa reporter stacji przekazał z powagą godną lepszej sprawy. Mówił, że z powodu świąt wysłany w Wigilię przelew dotrze do odbiorcy najwcześniej w czwartek. Rozumiem, że w sezonie choinkowym taka informacja może się obronić. Nie zgadniecie jednak, jak wytłumaczono słuchaczom przerwę w księgowaniu przelewów. Otóż, według reportera, wszystko przez to, że pracownicy banków mają kilka dni wolnego a operacje takie jak przelewy, nie są w pełni zautomatyzowane. W związku z tym w świąteczne dni w bankach brakuje pracowników zdolnych ręcznie zaksięgować przelewy (sic!).

A mi ręce mi opadły. Na szczęście tylko na chwilę, bo gdyby nie to, mogłoby być źle. Przypominam, że prowadziłem samochód. Mimo świąt czuję się jednak w obowiązku wyprowadzić z błędu radiowego reportera, a słuchaczy jego stacji, którzy być może są także moimi czytelnikami, zapewnić, że we współczesnych bankach istnieją już systemy informatyczne, umożliwiające wykonywanie przelewów w sposób zautomatyzowany. Gdyby nie to, rzeczywiście byłoby nieciekawie. Codziennie klienci polskich banków wykonują ponad 5,5 mln przelewów. Zakładając, że sprawdzenie każdego z nich, czyli kontrola numeru konta odbiorcy, nazwiska, kwoty itd. oraz ręczna akceptacja, zabrałaby ok. dwóch minut (nie wiem, czy tyle czasu wystarczyłoby na to, ale dla potrzeb wyliczenia zakładam, że tak), trzeba byłoby 11 mln nazwijmy to „roboczominut”, aby każdego dnia wszystkie przelewy mogły zostać zrealizowane. Daje to 183 tys. roboczogodzin. Zakładając, że dzień pracy trwa 8 godzin, banki musiałyby oddelegować prawie 23 tys. osób tylko do obsługi przelewów.

Na szczęście nie ma takiej potrzeby, bo gdyby tak było, za usługi bankowe płacilibyśmy kilka razy więcej niż dziś. Natomiast fakt, że w święta trudno przesłać pieniądze z banku do banku,  to kwestia ułomności prowadzonego przez Krajową Izbę Rozliczeniową systemu Elixir, służącego do rozliczania transakcji. System ten działa tylko w dni powszednie, a więc od poniedziałku do piątku z wyjątkiem świąt. I dlatego przelewy nadane w Wigilię popołudniu dotrą do odbiorców dopiero po świętach. Argumentacja, że to przez wolne w bankach ma się do prawdy tak, jak tłumaczenie dzieciom, że prezenty dostają tylko na święta dlatego, że przez resztę roku Św. Mikołaj jest na zwolnieniu lekarskim. Jeżeli zaś chodzi o same przelewy to wszystkim, którzy mimo świąt muszą wysyłać pieniądze, proponuję skorzystanie z usług Blue Media lub nowego systemu Express Elixir. W obu przypadkach trzeba zapłacić trochę więcej niż standardowo, ale przerw świątecznych nie ma.

czwartek, 20 grudnia 2012

Wykorzystaj Meritum i odbierz stówkę

O tym, że idzie kryzys a właściwie, że już do nas przyszedł, można usłyszeć ze wszystkich możliwych źródeł. Wielu bankowych analityków wieszczy też, że jego konsekwencją będzie m.in. podniesienie opłat i prowizji w bankach. Ma temu towarzyszyć zanik ofert dla tak zwanych poławiaczy wisienek, czyli specjalistów od wykorzystywania wszelkich superofert.

Okazuje się jednak, że propozycji dla polujących na wisienki wciąż jest dużo. Jedną z najnowszych zaproponował Meritum. Instytucja ta kusi osoby korzystające z Facebooka, którym oferuje 100 zł w zamian za polubienie profilu banku na portalu i założenie rachunku osobistego. Warunkiem wypłaty nagrody jest przelanie na nowe konto jednorazowo tysiąca złotych i wykonanie jednej transakcji bezgotówkowej kartą wydaną do rachunku. Potem pieniądze z konta można z powrotem przesłać na swój stary ROR a konto w Meritum zamknąć i zapomnieć o sprawie.

Muszę powiedzieć, że usilnie szukałem jakichś haczyków, które mogłyby pozbawić potencjalnych klientów otrzymanej premii. Pół wieczoru poświęciłem na studiowanie tabeli opłat i prowizji, regulaminu oraz zasad otwierania i zamykania rachunków w Meritum. Nie udało mi się znaleźć żadnych paragrafów, które mogłyby spowodować konieczność zwrotu 100-złotowej premii. Nazajutrz upewniłem się też w swoim przekonaniu podczas rozmowy telefonicznej z rzeczniczką banku, która potwierdziła, że żadnych haczyków nie ma.

Jeżeli ktoś zadaje sobie pytanie, po co to Meritum robi, odpowiadam: bank liczy prawdopodobhnie, że złowi nie tylko wyjadaczy wisienek, ale także klientów, którzy zostaną z nim na dłużej. I że zarobi na nich tyle, że zrekompensuje sobie utratę skaczących z banku do banku koników polnych. Nie jestem przekonany, czy mu się to uda. Wszystkim, którzy są na Facebooku polecam jednak wykorzystać okazję i zarobić stówkę. Tylko nie zapomnijcie po otrzymaniu premii konta zamknąć. Jeżeli tego nie zrobicie a z rachunku nie będziecie aktywnie korzystać, Meritum zacznie Was kasować na opłacie za kartę. Nie wykluczone też, że prędzej czy później pojawią się prowizje za prowadzenie rachunku. Lepiej więc na to nie czekać.

Każdy robi co chce ze swoimi pieniędzmi, więc rozdawać też może. Denerwuje mnie tylko, że osoby z zewnątrz są traktowane przez banki lepiej, niż ich lojalni i długoletni klienci, którzy zostawili już w danej instytucji setki jak nie tysiące złotych. Nie słyszałem jeszcze, by któryś bank takim klientom sprezentował ot tak 100 zł, które bez mrugnięcia okiem rozdaje wszystkim dookoła. Czy znajdzie się bank, których doceni to co ma?

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Nowy SkyCash działa, ale...

Przyzwyczaiłem się do płatności kartą tak bardzo, że praktycznie nigdy nie mam przy sobie gotówki. Wynikają z tego pewne problemy. Na przykład gdy muszę skorzystać z komunikacji miejskiej zakup zwykłego biletu staje się nie lada kłopotem. Nie udało mi się jeszcze znaleźć kiosku, w którym mógłbym zapłacić za bilet kartą bankową. Ze względu na notoryczny brak monet niełatwo jest mi też zaparkować w płatnej strefie.

Wydawało mi się, że moje problemy przestaną istnieć w jednym momencie, gdy odkryłem aplikację SkyCash. Po doładowaniu konta aplikacji zarówno za bilety jak i parkowanie miałem mieć możliwość płacenia bezgotówkowo za pośrednictwem swojego smartfona. Zainstalowałem program i zasiliłem odpowiedni rachunek niewielką kwotą. Wkrótce potem przyszło mi zapłacić za bilet komunikacji miejskiej w Warszawie. Udało się bez problemu.

Jednak kilka dni później chciałem zapłacić w ten sam sposób za parking. Miałem umówione spotkanie w centrum stolicy. Pojechałem na nie w przeświadczeniu, że za parkowanie zapłacę za pomocą SkyCash, a więc nie zostawiłem sobie zapasu czasu na szukanie bankomatu i sklepu, w którym mógłbym rozmienić banknoty. Niestety, okazało się, że za parking przy użyciu SkyCash można płacić jedynie we Wrocławiu. Aby skorzystać z usługi w stolicy trzeba zainstalować inną aplikację, należącą do spółki córki SkyCash i zarejestrować się powtórnie w systemie. Nie miałem na to czasu, podobnie jak na szukanie bankomatu. By nie spóźnić się na spotkanie, musiałem pozostawić auto bez opłaty za parkowanie licząc na to, że uda mi się uniknąć kary. Później w biurze prasowym SkyCash powiedziano mi, że wybór miast parkowania będzie dostępny dopiero w nowej wersji aplikacji.

Przyjąłem to do wiadomości i czekałem cierpliwie aż nowa wersja oprogramowania ujrzy światło dzienne. Jednak gdy to się stało moje problemy nie zostały rozwiązane. Po pierwsze wciąż nie mogę zapłacić za parking w Warszawie. Podobnie jak w starej wersji nie ma możliwości wyboru miasta a na stałe wgrany jest jedynie Wrocław. Ciekawe rzeczy dzieją się także przy płatności za bilety komunikacji miejskiej. W SkyCash 2.0 pojawiła się możliwość zakupu biletów jednorazowych. Dotychczas można było kupować tylko bilety czasowe. Po zakupie jednorazówki okazało się jednak, że dowód zakupu biletu widnieje w zakładce „Kontrola biletów” nawet kilkanaście godzin od transakcji. Wydawało się więc, że na jeden bilet można jeździć autobusem cały dzień. Nigdzie nie mogłem znaleźć informacji, jak długo taki jednorazowy bilet jest ważny. Ponownie sprawę załatwił dopiero telefon do biura prasowego firmy. Powiedziano mi, że jednorazówka ważna jest przez dwie godziny od momentu zakupu. Po tym czasie powinna zniknąć z zakładki kontrolnej, ale nie znika z powodu błędu w aplikacji, który ma zostać wkrótce naprawiony.

Rozumiem oczywiście, że SkyCash 2.0 to na razie wersja Beta i nie wszystko musi działać jak należy. Składano mi jednak obietnice, których nie dotrzymano i czuję się nieco zawiedziony. Na pochwałę zasługuje natomiast system do rezerwacji miejsc w kinach. Do tego lista kin została wzbogacona o sieć Multikino więc można wreszcie zarezerwować bilet w multipleksie a nie tylko w obiektach studyjnych.

Reasumując nowy SkyCash, który na razie jest dostępny jedynie na smartfony z systemem Android, ma zalety, których poprzednia wersja nie miała. Ale żeby od razu nazywać SkyCash 2.0 nową generacją? Trochę na wyrost. Poza tym specjaliści ze SkayCash powinni pomyśleć o lepszej komunikacji z klientami bo dodzwonienie się na infolinię graniczy z cudem. Non stop włącza się automatyczna sekretarka więc w zasadzie firma w mogłaby z takiej infolinii zrezygnować.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Idea rozdaje tablety za złotówkę...

No chyba nie wierzycie, że to prawda. Choć takie wrażenie można odnieść rzucając okiem na informację o nowej promocji tego banku. Idea proponuje bowiem możliwość zakupu tabletu marki Samsung lub Apple za symboliczną złotówkę. Wystarczy założyć lokatę terminową. Można z niej zrezygnować bez żadnych konsekwencji finansowych a sprzętu nie trzeba oddawać. Bajka? Czy może ktoś zamienił się tu w Św. Mikołaja?

Niestety, nie jest tak pięknie jakby mogło się wydawać, choć dojście, gdzie jest haczyk, wymaga nieco intelektualnego wysiłku. Ale po kolei. Promocja ma dwa warianty różniące się tabletem, jaki można kupić po wyjątkowo okazyjnej cenie. W pierwszym – jest to Samsung, o wartości 850 zł, w drugim iPad, o wartości 1449 zł. Nie wnikam już, czy podane ceny są rynkowe, ale raczej tak. Pobieżne przejrzenie ofert na Allegro wskazuje, że można znaleźć owe przedmioty i nieco taniej, i nieco drożej.

Każdy z dwóch wariantów ma cztery wersje, różniące się kwotami inwestycji. Najniższe z nich to 5 tys. dla Samsunga i 8 tys. zł dla Apple'a. Najwyższe to odpowiednio 55 i 90 tys. zł. Zapadalność lokat wynosi od 2 do 10 lat. Każdy okres oszczędzania dzieli się jednak na dwie części. W pierwszej oprocentowanie wynosi symboliczne 0,1 proc. W drugiej jest różne w poszczególnych wariantach i wersjach. I tak np. dla lokaty z Samsungiem, na 55 tys. zł i 2 lata – pierwszy okres oszczędzania wynosi 3 miesiące. W drugim okresie oprocentowanie nominalne wynosi 4,5 proc. Z kolei dla lokaty na 5 tys. zł z Samsungiem, pierwszy okres oszczędzania to aż trzy lata. W okresie drugim oprocentowanie równa się 3 proc. Jeżeli klient zrywa lokatę w pierwszym okresie, zobowiązany jest pokryć rzeczywisty koszt tabletu, a pieniądze potrącane są z kwoty lokaty. Jeżeli klient zrywa depozyt w drugim okresie jego trwania, nie musi nic płacić a nawet doliczane ma te symboliczne odsetki z pierwszego okresu.

Dla wyjaśnienia, w jaki sposób Idea Bank mami klientów niemal darmowym tabletem chociaż tak naprawdę to klient płaci za niego z własnej kieszeni, posłużę się przykładami lokat z Samsungiem na 55 i 5 tys. zł. Pomijam sytuację zerwania depozytu przed upływem pierwszego okresu bo tu sytuacja jest jasna – cena zakupu tabletu jest potrącana z oszczędności, więc o żadnym prezencie nie może być mowy. Niestety, podobnie jest gdy klient zrywa lokatę w drugim okresie jej trwania bądź wypełnia kontrakt do końca. Weźmy wersję na 55 tys. zł. Dzięki oprocentowaniu na 0,1 proc. przez 3 miesiące klient zyskuje na odsetkach niecałe 14 zł. Jednak na standardowej lokacie (w Idea Banku jest dostępna lokata z odsetkami na poziomie 6,3 proc. w skali roku) przez 3 miesiące mógłby uzyskać 866 zł. Różnica to 852 zł, a więc niemal dokładnie tyle, ile rynkowa cena tabletu Samsunga.

Niewiele lepiej jest z wersją lokaty na 5 tys. zł i z 10-letnim okresem zapadalności. Tu jak wspomniałem, pierwszy okres trwa 3 lata. Gdyby na ten czas ulokować pieniądze na depozycie standardowym, można by uzyskać 5,5 proc. w skali roku (to oprocentowanie zwykłej lokaty rocznej w Idea Banku, produktów trzyletnich instytucja nie oferuje). Zakładając, że przez trzy lata oprocentowanie tego depozytu nie zmieniłoby się, klient mógłby zarobić łącznie ok. 825 zł. Znowu prawie tyle samo, co wartość tabletu. Przy czym pomijam możliwość znalezienia na rynku lepszych warunków oszczędzania niż w Idea Banku. Podobne wyniki otrzymamy dla lokat na pozostałe kwoty i okresy oszczędzania oraz dla wariantów z iPadem.

Jak widać w żadnym przypadku nie można mówić o jakimkolwiek prezencie ze strony banku ani nawet o promocyjnym koszcie zakupu tabletu. Idea finansuje zakup elektroniki z przyszłych odsetek, których nie musi wypłacać klientowi (symboliczne 0,1 proc. można pominąć). Jedyna korzyść dla klienta to sfinansowanie zakupu tabletu przyszłymi odsetkami od swoich oszczędności. Ale ten sam efekt uzyskać można płacąc za sprzęt kartą kredytową. I nie trzeba w tym celu uciekać się do lokatowej ekwilibrystyki.

Produktowcom Idei oddać trzeba, że wpadli na kolejny niezły pomysł i czego jak czego ale kreatywności odmówić im nie można. Pytanie tylko, ilu użytkowników lokat z tabletem pozostanie z tym bankiem na dłużej, gdy zorientuje się, że zostało wmanewrowanych w grę na haczyki. I jak długo jeszcze taka gra będzie popłacać...

niedziela, 9 grudnia 2012

Czy 3D Secure na pewno jest bezpieczny?

Parę dni temu ING Bank Śląski wprowadził nowy sposób autoryzacji transakcji internetowych kartami kredytowymi – 3D Secure. Dla niezorientowanych w temacie przypominam, że 3D Secure to nic innego jak autoryzacja płatności hasłami jednorazowymi. O ile potwierdzanie w ten sposób przelewów wykonywanych z konta bankowego jest na porządku dziennym, o tyle w przypadku płatności z karty wciąż jest rzadko spotykany. Śląski wcześniej już wprowadził te metodę do autoryzacji transakcji debetówkami. Nowość tę ma w swojej ofercie jeszcze tylko kilka banków, m.in. BZ WBK, Millennium i Citi Handlowy.

Pojawia się jednak zasadnicze pytanie: czy aby na pewno sposób autoryzacji uważany za najbezpieczniejszy jeżeli chodzi o transakcje dokonywane z poziomu konta internetowego jest równie bezpieczny, w przypadku płatności kartami? Ziarno niepewności zasiane zostało ostatnio, gdy przez zupełny przypadek udało się ominąć to zabezpieczenie jednemu z klientów Citi Handlowego. Informację na ten temat opublikował serwis Niebezpiecznik.pl. Dostępna jest pod tym adresem:


O co chodzi? Właściciel karty kredytowej Handlowego chciał zapłacić za zakupy na Allegro. Gdy pojawiło się okienko autoryzacyjne z prośbą o podanie hasła jednorazowego, kliknął odpowiedni przycisk, ale hasło nie dotarło. Poprosił o nie ponownie, ale system zamiast wygenerować nowe hasło po prostu autoryzował transakcję, bez wpisania odpowiedniego ciągu cyfr.

Okazało się, że w przypadku, gdy nie ma możliwości wygenerowania hasła jednorazowego, co może być spowodowane różnymi przyczynami, np. technicznymi, system nie przerywa transakcji, tylko umożliwia jej dokonanie bez potwierdzenia hasłem.

Bank wyjaśnił, że przyczyną tej sytuacji jest błąd po stronie firmy dostarczającej zabezpieczenie 3D Secure. Oznacza jednak, że jeżeli ktoś zgubiłby kartę a znalazca chciałby wykonać nią płatność nim zostanie zastrzeżona, mógłby zrobić to bez najmniejszego problemu. To stawia pod znakiem zapytania przydatność 3D Secure, jako metody zapewniającej bezpieczeństwo internetowych zakupów. Mam nadzieję, że to rzeczywiście był wypadek przy pracy i w przyszłości podobnych sytuacji nie będzie. Bo gdyby jednak się powtarzały, mogłyby znacznie utrudnić upowszechnienie się tej metody uwierzytelniania transakcji, uznawanej za jedną z najbardziej niezawodnych.

piątek, 7 grudnia 2012

Długa lista bankowych grzechów

Oglądając telewizyjne spoty, surfując po korporacyjnych witrynach czy przeglądając reklamowe foldery banków, można by dojść do wniosku, że dla polskich instytucji klient jest oczkiem w głowie. W praktyce wciąż są banki, które traktują go jak zło konieczne. Gdyby tylko udało im się znaleźć jakiś sposób na zarabianie pieniędzy bez udziału wiecznie niezadowolonych, narzekających i wylewających swoje żale na internetowych forach użytkowników kont, kart czy spłacających kredyty, najchętniej w ogóle nie zawracałyby sobie nimi głowy.

Wiem, że to co wyżej napisałem nie jest specjalnie odkrywcze i podobne przeświadczenie ma wielu czytelników tego bloga. Ale ostatnia kontrola przeprowadzona w bankach przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów pokazuje, że muszą one jeszcze dużo zmienić, by przytoczona przez mnie opinia przestała być powszechna.

Raport z kontroli UOKiK liczy prawie 100 stron i przedstawia kilkadziesiąt grzechów, jakie mają na swoim sumieniu banki, SKOK-i i prywatne firmy, oferujące pożyczki gotówkowe. Urząd zbadał w jaki sposób instytucje przestrzegają znowelizowanej Ustawy o kredycie konsumenckim. I chociaż generalnie sytuacja nie jest zła, to są kredytodawcy, którym nad wyraz ciężko przychodzi dostosowanie się do nowych, korzystnych dla klientów, reguł gry.

Czytając pokontrolny raport byłem zaskoczony, że pod względem respektowania nowej ustawy, banki wcale nie wyróżniają się pozytywnie na tle innych instytucji udzielających pożyczek, w tym niesławnych parabanków. UOKiK zarzuca bankowcom, że w umowach kredytowych stosują masę niepoprawnych a wręcz niedozwolonych klauzul. Najczęściej, dzięki takim zapisom, banki gwarantują sobie możliwość zmiany warunków spłaty, w tym wysokości oprocentowania oraz prowizji, nie precyzując, kiedy i w jakim wymiarze te zmiany mogą nastąpić. W rezultacie więc banki mogą kształtować koszty obsługi zadłużenia według własnego widzimisię, a klient po podpisaniu umowy kredytowej, nigdy nie wie, ile faktycznie będzie musiał pieniędzy oddać.

UOKiK zarzuca też bankom wiele błędów w procedurach windykacyjnych. Czytając pokontrolny raport można dojść do wniosku, że pożyczanie pieniędzy od polskiej instytucji to igranie z ogniem. Wystarczy niewielkie opóźnienie w spłacie choćby jednej raty, by przeciwko klientowi zostały wytoczone najcięższe działa, jakich nie powstydziłaby się radziecka armia w bitwie pod Kurskiem. Ponadto klient nie tylko jest karany wysokimi odsetkami od zadłużenia przeterminowanego, co jest zrozumiałe, ale także wysokimi opłatami za czynności windykacyjne. Banki nie limitują liczby takich działań, dzięki czemu mogą uczynić z nich doskonałe źródło dodatkowych dochodów.

To oczywiście przykłady, odnoszące się zresztą do jednej tylko części działalności banków. Wydaje mi się, że instytucje mają sporo do zrobienia także po stronie oferty depozytowej. Kilka dni temu pisałem w Dzienniku Gazecie Prawnej o tym, jak to kilka banków dyskryminuje swoich lojalnych klientów, dając im o wiele gorsze warunki oszczędzania niż klientom nowym, podkupionym od konkurencji. To zjawisko się nasila i, jak sądzą eksperci, z całą mocą eksploduje w przyszłym roku.

Podsumowując, nie chciałbym być przesadnie krytyczny wobec banków. Ale przyznacie, że nie mają one ostatnio najlepszego „piaru” i takie przypadki jak tu opisałem na pewno ich wizerunku nie zmienią na lepsze.

wtorek, 4 grudnia 2012

To już koniec moneybacków?

Oto prosta zagadka: jaka jest różnica, między 3 proc. ze 100 zł, a 3 zł ze 100 zł? Na pierwszy rzut oka nie ma żadnej. A jednak. Udowodnił to Bank Millennium wprowadzając zmiany do oferowanego przez siebie Dobrego konta.

Rachunek wyposażony jest w tzw. moneyback. Program ten umożliwia odzyskanie części pieniędzy wydanych za pomocą karty debetowej dołączonej do rachunku. I właśnie w zasadach działania tego programu, jak donosi serwis PRNews, Millennium wprowadza niekorzystne dla klientów zmiany.

Dotychczas program działał w ten sposób, że bank zwracał klientom 3 proc. wszystkich wydatków kartą w sklepach spożywczych, supermarketach i na stacjach benzynowych. Oczywiście ustalony był maksymalny limit zwrotu, który nie mógł być wyższy niż 50 zł miesięcznie. Zatem, aby skorzystać maksymalnie na propozycji Millennium należało w ciągu miesiąca wydać kartą ok. 1700 zł.

Od marca Millennium będzie zwracać już nie 3 proc., a 3 zł od każdych 100 zł wydanych kartą. Niby to samo, ale oznacza to, że klient nie dostanie ani grosza zwrotu, jeżeli zapłaci jednorazowo choćby o złotówkę mniej od „stówki”. Jeżeli karty używa się w osiedlowym sklepie przy drobnych zakupach, można wydać nawet i 2 tys. zł a zwrotu nie uzyska się wcale. Ponadto płacąc za zakupy np. 299 zł zwrot wyniesie 6 zł, a nie prawie 9 zł, jak dotychczas.

Gorycz niekorzystnych nowości Millennium osładza rozszerzeniem o apteki i przychodnie lekarskie listy placówek, w których dokonywać można zakupów uprawniających do zwrotu. Nowe reguły zaczną obowiązywać w marcu przyszłego roku.

Decyzja Millennium wpisuje się w trwający już od kilku miesięcy proces wygaszania programów typu moneyback. Wcześniej kilka banków, m.in. BPH i BZ WBK, również pozmieniało swoje oferty na niekorzyść klientów. Wszystko to spowodowane jest zapowiedzianymi obniżkami prowizji interchange, z której w większości są finansowane zwroty.

Według mnie zbliżająca się likwidacja tego typu ofert to nie dramat, bo nie sądzę by wielu klientów wybierając ofertę banku kierowało się tym, czy ma on moneyback czy nie. Natomiast zawiedzione mogą być te osoby, które liczą każdy grosz a zwrot wydatków był dla nich jedynym sposobem zaoszczędzenia jakichkolwiek pieniędzy.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Jak oszczędzać, żeby o tym nie wiedzieć?

Mam dobrego kolegę, który obok wielu zalet ma pewną wadę: oszczędzanie przychodzi mu z niewiarygodną wręcz trudnością. Niezależnie od przyjętych metod oraz mocy postanowienia, na dłuższą metę nic z tego nie wychodzi. Zawsze znajduje cel, na który można wydać właśnie odłożone pieniądze.

Z wielką radością kolega przyjął więc parę miesięcy temu do wiadomości, że jeden z banków wprowadził do oferty nowy produkt oszczędnościowy, którego największą zaletą ma być oszczędzanie mimo woli. Tak, tak, mam na myśli mSavera mBanku. Wkrótce potem pomysł został skopiowany przez Credit Agricole, który uruchomił program „Oszczędzanie na okrągło”. Oba rozwiązania różnią się od siebie pewnymi szczegółami, ale zasada działania jest podobna: przy każdym użyciu karty, na specjalnym rachunku lądować ma pewna niewielka sumka, pobierana z konta osobistego. Jej wielkość uzależniona jest od kwoty transakcji. Zazwyczaj jest to różnica między faktycznym wydatkiem a jakąś okrągłą liczbą. Ze względu na to, że efektem takiego zaokrąglanie są niewielkie ubytki z konta, oszczędzanie ma się odbywać w miarę bezboleśnie dla użytkownika. Klient ma po prostu nie odczuwać tego, że za każdym razem gdy płaci kartą oszczędza kilka złotych.

Przyznać muszę, że zaraz po rozpoczęciu oszczędzania z mSaverem mój znajomy był zachwycony tym rozwiązaniem. Miał świadomość, że odkłada pieniądze a jednocześnie w ogóle nie odczuwał ubytku tych sum z konta. Tak to działało do czasu, aż któregoś pięknego dnia postanowił sprawdzić, ile z tych końcówek udało mu się nazbierać. Okazało się, że na specjalnie wydzielonym rachunku znalazło się już kilkaset złotych. Wprost ciężko było mu w to uwierzyć, bo wcześniej nigdy to się nie udawało.

Niestety, wraz z uzyskaniem wiedzy o takim sukcesie pojawiły się pierwsze problemy. Mój znajomy zaoszczędzoną kwotę zaczął traktować jak ekstra przychód, premię czy trzynastą pensję, którą można po prostu wydać. W głowie zaś zaczęły kiełkować pomysły, co by tu za to można było kupić. Choć pieniądze wciąż jeszcze widnieją na jego rachunku, to ich przyszłość nie jest pewna. Najwyraźniej w jego przypadku sprawdza się powiedzenie, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Zaś oba banki, czyli mBank i Credit Agricole, aby odnotowywać sukcesy w pozyskiwaniu oszczędności na dłużej, w swoje systemy wpleść muszą jakiś mechanizm zabezpieczający przed niekontrolowanym wzrostem żalu. Domyślam się bowiem, że wielu klientów będzie miało podobny problem, jak mój znajomy.

czwartek, 29 listopada 2012

Millennium pomaga oszczędzać

Millennium jako pierwszy bank w Polsce uruchomi za kilka dni narzędzie do zarządzania domowym budżetem, dostępne z poziomu aplikacji mobilnej na smartfonie. Argumentując wprowadzenie tej innowacji, Ricardo Campos, szef departamentu bankowości elektronicznej w Millennium tłumaczy, że jego bank chce koncentrować się na opracowywaniu rozwiązań atrakcyjnych i użytecznych, bo klienci nie lubią gadżetów nieprzydatnych na co dzień. W jego opinii Manager Finansów w komórce spełnia oba kryteria.

O aplikacjach z kategorii personal finance management pisałem już kilka razy. W Polsce zaczęło być o nich głośno wiosną tego roku, gdy kilka banków, w tym Millennium, BPH czy ING, udostępniły takie narzędzia swoim klientom. Co do zasady trzeba powiedzieć, że mogą być nieraz przydatne. W natłoku codziennych obowiązków nie mamy zwykle czasu na skrupulatne spisywanie i podliczanie wydatków. Tymczasem wiedza o tym na co i ile wydajemy, jest niezbędna do tego, żeby domowy budżet zracjonalizować w sytuacji, gdy nie wystarcza do pierwszego.

Pojawia się oczywiście podstawowe pytanie: czy potrzeba do tego narzędzi z kategorii PFM. Przecież większość Polaków po otrzymaniu pensji płaci swoje stałe rachunki a całą resztę dostępnych środków wydaje na żywność czy ubrania. Gdy brakuje funduszy na kanapki dla dzieci, trudno przypuszczać, że finansowy manager pomoże jakieś pieniądze zaoszczędzić. A aktualny stan konta łatwo sprawdzić, uruchamiając internetowy serwis transakcyjny banku. Niemniej jakaś część klientów na pewno chwali sobie możliwość korzystania z narzędzi PFM. Potwierdza to statystyka Millennium, który chełpi się, że jego Managera Finansów klienci uruchamiają kilka milionów razy miesięcznie.

Pytanie tylko, czy będą potrzebować do tego komórki. Wykresy i tabele o wiele wygodniej przeglądać w komputerze czy na tablecie, które oferują zdecydowanie większy monitor. Z drugiej strony osobiście znam ludzi, którzy praktycznie nie używają komputera, bo ekran smartfona kompletnie do szczęścia im wystarcza. Mają go zawsze przy sobie a przy tym nie uruchamia się całą dobę jak poczciwy pecet. Dla pewnej grupy klientów Millennium Manager Finansów w telefonie będzie przydatny. Wątpię jednak, by stal się wabikiem, który przyciągnie do tej instytucji klientów z innych banków.

środa, 28 listopada 2012

BNP Paribas też chce gonić Synca

Jakiś czas temu był u nas taki bank, jak Fortis Bank Polska. Instytucja ta uchodziła swego czasu za jedną z najnowocześniejszych na naszym rynku. Jako jedna z pierwszych wprowadziła na przykład bankowość internetową dla klientów indywidualnych. Dziś Fortis Bank Polska już nie ma bo kilka lat temu jego spółka matka z Belgii została przejęta przez francuskiego inwestora. Obecnie Fortis to BNP Paribas Polska. I właśnie ten bank chce nawiązać do tradycji swojego poprzednika i wrócić do grona najnowocześniejszych banków w naszym kraju.

Jak chce tego dokonać? Przede wszystkim zamierza unowocześnić swój internetowy serwis transakcyjny. Ma również zamiar udostępnić swoim klientom aplikację mobilną na smartfony oraz płatności NFC w komórkach. Kiedy to wszystko nastąpi? Nowy serwis transakcyjny ma pojawić się lada chwila, ale już nie w tym roku. W pierwszej połowie przyszłego roku ma wystartować aplikacja mobilna w komórkach a NFC pod koniec przyszłego roku.

Czy BNP Paribas uda się zaskoczyć czymś nowym? Czy powróci do roli jednego z liderów nowoczesnej bankowości detalicznej w Polsce? Czy uczyni z tego na tyle ważką zaletę swojej oferty, by pomogła ona pozyskiwać nowych klientów? No nie wiem. Chyba będzie to bardzo trudne. W sytuacji, gdy funkcjonuje już tzw. bank nowej generacji, czyli Alior Sync, a wkrótce światło dzienne ujrzeć ma nowoczesny Getin Up oraz nowy mBank, nie będzie łatwo do tej grupy doszlusować. Nie sądzę więc, by BNP Paribas planowanymi zmianami przekonał do siebie nowych klientów.

Wydaje mi się natomiast, że nowa oferta BNP Paribas Polska może być doskonałą niespodzianką dla obecnych jego klientów, którzy do tej pory nie mogą czuć się rozpieszczani technologicznymi gadżetami. A to przecież dla takich gadżetów wielu z nich dawno temu otworzyła konta w polskim Fortis Banku. Mogą mieć nadzieję, że dzięki nowej propozycji BNP Paribas większości swoich kompleksów się pozbędą i przynajmniej na razie będą mogli przestać się zastanawiać nad zmianą banku.

czwartek, 22 listopada 2012

Alior i BZ WBK wsiadają do ekspresu

Kolejne dwa banki wejdą do systemu przelewów ekspresowych, prowadzonego przez Krajową Izbę Rozliczeniową. Jeszcze w tym miesiącu transakcje natychmiastowe zaoferuje BZ WBK. Natomiast 1 grudnia ta sama usługa trafi do oferty Alior Banku. W rezultacie w systemie będzie znajdować się już 6 banków. Oprócz tych wymienionych wyżej to Meritum, Millennium, Śląski i BRE, który usługę udostępnia klientom biznesowym. Pewne jest już, że w przyszłym roku do systemu Express Elixir dołączy kolejnych osiem instytucji.

Jak na razie statystyka odnośnie liczby wykonywanych przelewów ekspresowych za pośrednictwem systemu KIR nie jest imponująca. W lipcu, czyli w pierwszym miesiącu po uruchomieniu nowego rozwiązania, wykonano jedynie 291 transakcji tego typu. Miesiąc później było to 412 operacji. We wrześniu już 2287 a w październiku – 2515. W listopadzie znaczącego wzrostu raczej nie będzie ale jest szansa na skokowe zwiększenie liczby wykonanych operacji w grudniu, po przyłączeniu dwóch nowych banków do systemu.

Nie chcę po raz kolejny rozpoczynać dyskusji na temat przydatności przelewów ekspresowych. Pisałem już na ten temat kilka razy. Zastanawiam się natomiast, czy a jeżeli tak to w jaki sposób upowszechnienie się tej usługi przyczynić się może do powstania nowych usług rozliczeniowych. Bardzo jestem ciekaw, czy ktoś wpadnie na jakiś pomysł wykorzystania przelewów natychmiastowych do stworzenia na przykład systemu płatności mobilnych. Interesujące jest również, jak zmieniać się będzie popularność przelewów ekspresowych, oferowanych już dziś przez Blue Media, czyli firmę spoza systemu bankowego. Według mnie w krótkim czasie rynek operacji natychmiastowych zostanie zdominowany przez KIR. Ale jak będzie naprawdę, okaże się pewnie w ciągu najbliższych paru miesięcy.

wtorek, 20 listopada 2012

VeriFone będzie działać lepiej niż Square

Square to firma, która robi ogromną karierę w Stanach Zjednoczonych. Udostępnia możliwość przyjmowania płatności kartą bankową poprzez nakładkę instalowaną na smartfonach. Z rozwiązania tej firmy korzysta coraz więcej podmiotów, którym dotychczas przyjmowanie płatności kartami po prostu się nie opłacało. Chodzi np. o specjalistów takich jak hydraulicy czy ślusarze. Teraz dzięki niewielkiemu urządzeniu, które mogą mieć zawsze przy sobie i podłączać do swojego smartfona poprzez gniazdo słuchawkowe, mogą przyjmować płatności bezgotówkowe.

Niestety, pomysłu Square nie można wprost zaimplementować w Polsce. W USA wciąż królują karty z paskiem magnetycznym a Square umożliwia przyjmowanie płatności właśnie takimi plastikami. W Polsce wydawane są nowocześniejsze karty z chipem, których amerykańskie nakładki nie obsługują.

Nad rozwiązaniem tego problemu pracuje firma VeriFone. To międzynarodowy koncern, jeden z największych dostawców terminali do akceptacji płatności kartowych. Jego urządzenie ma pozwalać na akceptowanie płatności kartami z chipem, czyli takimi, jakie obecnie są wydawane w naszym kraju. VeriFone ma nadzieję, że nakładka oraz specjalna aplikacja, działająca na urządzenia z systemem iOS oraz Android, zdobędzie dużą popularność wśród przedsiębiorców, którym do tej pory nie kalkulowało się instalowanie klasycznych terminali. Przedstawiciele spółki zapewniają, że ich nakładka będzie dostępna dla wszystkich agentów rozliczeniowych w Polsce i za jej pośrednictwem będzie można akceptować płatności zarówno kartami MasterCard jak i Visa. To ma odróżniać rozwiązanie VeriFone od innych, dostępnych w Polsce, jak Payleven, które pozwalają na przyjmowanie płatności jedynie kartami tego pierwszego.

VeriFone ma nadzieję, że jego nakładka będzie dostarczana przez agentów przedsiębiorcom za darmo. Ale prowizja od transakcji będzie dużo wyższa, niż prowizja od transakcji w tradycyjnych terminalach. Wszystko po to, by bariera rozpoczęcia akceptacji była praktycznie zerowa a jednocześnie agent mógł zarobić. Nie bez znaczenia jest także potrzeba uniknięcia zjawiska kanibalizacji klasycznych terminali nowym rozwiązaniem.

Na razie nie wiadomo, kiedy nowe rozwiązanie ujrzy światło dzienne. Udało mi się dowiedzieć, że prace nad urządzeniem oraz odpowiednim oprogramowaniem są już zaawansowane, ale nie da się ich ukończyć w tym roku. Realnym terminem jest pierwsza połowa przyszłego.

Czy pomysł VeriFone chwyci w Polsce? Jest jeden problem: agenci rozliczeniowi będą musieli przekonać hydraulików, stolarzy, parkieciarzy itd., żeby ujawnili swoje prawdziwe dochody. Dziś płatności za swoje usługi przyjmują w gotówce i żaden urząd skarbowy nie wie, ile zarabiają naprawdę. Gdy pieniądze przejdą przez konto w banku, będzie trzeba zapłacić od tego podatek. Mam pewne podejrzenia, że nie będzie łatwo fachowców do tego przekonać. Ale mogę się mylić.

piątek, 16 listopada 2012

Są pierwsze bankomaty zbliżeniowe

Kilka razy pisałem już, że banki i niezależne sieci przygotowują się do uruchomienia bankomatów, wypłacających pieniądze w technologii zbliżeniowej. Dowodziłem, że bez udostępnienia takiej funkcjonalności, nie będzie możliwe całkowite zastąpienie plastikowych kart telefonami z NFC. Moi rozmówcy podkreślali, że technologicznie są gotowi do uruchomienia zbliżeniowych bankomatów. Nie mogą jednak zrobić tego na większą skalę, bo brakuje standardów, na jakich takie maszyny mają działać. Za ich przygotowanie odpowiedzialne są organizacje płatnicze a najbardziej zaawansowany w pracach nad odpowiednim dokumentem jest MasterCard.

Tymczasem w ostatni czwartek Bank Śląski ogłosił rozpoczęcie pilotażu, w ramach którego uruchomiono dwa urządzenia umożliwiające wypłatę gotówki zbliżeniowo. Bankomaty stoją w Katowicach i w Warszawie. Na razie obsługują tylko klientów Śląskiego, korzystających z kart MasterCarda. Niezależnie od wypłacanej kwoty wymuszają podanie kodu PIN. Ustalono też maksymalny limit wypłaty zbliżeniowej – bez włożenia karty do maszyny nie można wypłacić więcej niż 200 zł. Na razie nie wiadomo, kiedy kolejne urządzenia zostaną wyposażone w moduł bezstykowy oraz kiedy klienci innych banków będą mogli z nich korzystać. Pilotaż ma potrwać kilka miesięcy i dopiero po jego zakończeniu zostanie podjęta decyzja co do dalszego rozwoju usługi. W Śląskim powiedziano mi, że na razie trwają zaawansowane prace nad udostępnieniem bankomatów zbliżeniowych także dla użytkowników kart Visa. Ma do tego dojść w ciągu najbliższych tygodni.

Projekt Śląskiego to jedna z pierwszych na świecie prób wdrożenia technologii zbliżeniowej w bankomatach. Wcześniej próbowano tego między innymi w jednym z hiszpańskich banków. Tam bezstykowo mogli wypłacać pieniądze użytkownicy kart Visa. Pilotaż w Śląskim pokazuje, że prace nad standardami wypłat zbliżeniowych mogą być zaawansowane. Należy się spodziewać, że gdy tylko zostaną zakończone, nowa technologia szybko się upowszechni.

Jeżeli zaś chodzi o same standardy, to oczywiste jest, że jednym z nich powinna stać się konieczność zatwierdzanie każdej wypłaty kodem PIN, niezależnie od podejmowanej kwoty. Zastanawiam się natomiast, czy uzasadnione jest limitowanie kwoty wypłaty zbliżeniowej. Jeżeli wymagane będzie podanie PIN-u, to zabezpieczenie kwotowe chyba można sobie darować.

czwartek, 15 listopada 2012

Obniżka interchange zadziała na szkodę rynku?

Planowana administracyjna obniżka prowizji kartowych (tzw. interchange) pozwoli zaoszczędzić kilkaset milionów złotych wielkim sieciom handlowym. MasterCard jako jedyny duży gracz na rynku protestuje przeciw regulacji tylko dlatego, że jednakowy dla wszystkich limit interchange uniemożliwi mu realizację biznesowej strategii. Banki nie stracą na tym ani grosza, bo obniżkę interchange zrekompensują sobie podwyżkami innych prowizji. Regulacja spowoduje, że trudniej będzie funkcjonować niezależnym firmom oferującym płatności bezgotówkowe, takim jak SkyCash czy Masspay. Sieć akceptacji kart wcale się nie powiększy. Za wszystko i tak zapłacą klienci, którzy na całym regulacyjnym zamieszaniu będą stratni najbardziej.

Takie, częściowo kontrowersyjne tezy, postawił wczoraj Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha i na specjalnie zwołanej konferencji prasowej starał się je udowodnić.

To, że w krótkim terminie na ustawowej regulacji interchange najlepiej wyjdą sieci handlowe, właściwie nie podlega dyskusji. Kwoty, jakie te firmy oraz właściciele sieci stacji paliw, przelewają rokrocznie na konta agentów rozliczeniowych z tytułu przyjmowanych transakcji kartami, idą w setki milionów złotych. Obniżka interchange praktycznie z dnia na dzień zmniejszy im znacząco koszty działalności. Z tą tezą Gwiazdowskiego zgadzam się w całej rozciągłości.

Zgadzam się także, że regulacji najbardziej boi się MasterCard. Nie pamiętam już kto po raz pierwszy użył pewnego określenia, które bardzo dobrze oddaje sytuację, jaka panuje na rynku organizacji płatniczych. To odwrotna konkurencja, gdzie lepszym jest ten podmiot, który jest droższy. Organizacja, która ustanowi wyższy interchange, ma większe szanse na to, że banki będą jej karty wydawać. MasterCard, jako firma droższa, konsekwentnie zwiększa swój udział w rynku kosztem oczywiście Visy. Gdy ustalone zostaną stawki maksymalne, najważniejsza przewaga MasterCarda w tej odwrotnej konkurencji zniknie.

Ale z pozostałą częścią wywodu Roberta Gwiazdowskiego trudno mi się zgodzić. Twierdzi on, że banki na ustawowym obniżeniu interchange nie stracą ani grosza, bo zrekompensują to sobie podwyżkami innych prowizji. To prawda, że zjawisko kompensacji może nastąpić. Mało tego, ono już się dzieje. Kilka banków zdążyło podnieść prowizje za prowadzenie rachunku czy używanie karty. Nie wierzę jednak, że uda się im całkowicie odzyskać pieniądze utracone na zmniejszeniu interchange. Obecnie wpływy banków z tej opłaty to ponad 1,5 mld zł rocznie. Jak łatwo policzyć, obniżenie interchange do 0,5 proc. z obecnych ok. 1,6 proc. oznacza spadek przychodów z tego tytułu o jakiś miliard złotych. Zakładając, że Polacy mają w portfelach z grubsza licząc ok. 30 mln kart, banki na każdej z nich stracą ok. 30 zł. Średnio. A przecież aktywni użytkownicy plastików, czyli tacy którzy korzystają z nich kilka razy w miesiącu, to pewnie mniej niż połowa ogólnej liczby. To na nich banki będą musiały rekompensować sobie utracone wpływy, bo ci, którzy z kart korzystają od czasu do czasu, na wypadek drastycznych podwyżek prowizji, po prostu zrezygnują z posiadania karty. Czy wyobrażacie więc sobie ściągnięcie z aktywnego użytkownika karty dodatkowych 60 zł rocznie? Bo ja nie. Poza tym, nawet gdyby miało to się stać, na pewno znajdą się na rynku banki, które mimo wszystko zechcą zaoferować karty „za zero”, z czego uczynią swoją przewagę konkurencyjną. Podwyżki dla innych musiałyby być więc jeszcze większe. Według mnie jest to nie do zrobienia. Teza Gwiazdowskiego raczej obalona choć akurat to, czy banki na wszystkim stracą czy zarobią jest najmniej ważne w całej awanturze o interchange.

Ekspert Centrum im. Adama Smitha podnosi też, że ustawowa regulacja zmniejszy opłacalność wprowadzania na rynek nowinek technologicznych, pozwalających płacić bez użycia karty. Usługi tego typu oferuje dziś np. spółka Sky Cash, do wprowadzenia swoich rozwiązań przygotowuje się firma Masspay czy PKO BP. O tych pomysłach pisałem już na tym blogu. Gwiazdowski uważa, że wprowadzanie tego rodzaju rozwiązań jest możliwe tylko dlatego, że interchange jest wysoki. Istnieje bowiem silna motywacja do szukania modeli biznesowych umożliwiających dokonywanie tańszych płatności mobilnych bez użycia kart. Obniżenie interchange spowoduje, że szukanie takich rozwiązań będzie nieopłacalne.

Z tą opinią kompletnie nie mogę się zgodzić. Po pierwsze dlatego, że zaletą rozwiązań mobilnych niezależnych od kart wcale nie jest cena tylko inne cechy, których karty nie mają. Na przykład Sky Cash umożliwia opłacanie za parking w mieście za faktyczny czas postoju dzięki funkcji start-stop. Karty tego nie zapewniają i nawet jeżeli byłyby zupełnie bezpłatne, ludzie będą korzystali ze Sky Cash właśnie ze względu na unikalne właściwości. Gwiazdowski uważa, że pozostawienie teraz rynku samego sobie spowoduje, że za dwa lata prowizje i tak spadną właśnie za sprawą pojawienia się alternatywnych systemów. Trochę sobie w ten sposób zaprzecza, bo trzymając się jego logiki, można wysnuć wniosek, że systemy alternatywne teraz się pojawią, ale będą musiały upaść za dwa lata.

Gwiazdowski mówi też, że obniżenie interchange nie pozwoli na zwiększenie sieci akceptacji bo koszty dla mniejszych akceptantów wcale się nie zmniejszą. W jego opinii agenci rozliczeniowi obniżą wprawdzie prowizje od transakcji kartami ale jednocześnie podniosą opłaty za dzierżawę terminali. To według mnie kupy się nie trzyma. Bo konkurencja na rynku agentów rozliczeniowych jest ogromna. Świadczyć może o tym fakt, że większość przyrostu liczby akceptantów u poszczególnych agentów to nie nowe firmy, które zdecydowały się na rozpoczęcie przyjmowania kart, tylko podmioty podkupione od innych agentów. Podkupione oczywiście niższymi cenami. Nie wyobrażam więc sobie, że w tej sytuacji agenci zdecydują się na podniesienie cen dzierżawy terminala.

Reasumując więc konstrukcja myślowa Roberta Gwiazdowskiego jest ciekawa i wnosi coś nowego do dyskusji. W większości jednak jest naciągana do z góry postawionej tezy. Mam nadzieję, że teza ta powstała tylko dlatego, że Centrum im. Adama Stmitha z zasady jest przeciwko jakimkolwiek regulacjom w gospodarce. I że nie narodziła się ze względu na oportunistyczne interesy któregoś z podmiotów zaangażowanych w kartowy biznes. 

wtorek, 13 listopada 2012

Co łączy gazety z kartami Diners Club

Technologia zbliżeniowa, płatności NFC w komórkach oraz mobilne portfele. Tym żyje dziś branża związana z wydawnictwem i obsługą kart płatniczych. Można odnieść wrażenie, że firma, która nie bierze udziału w technologicznym wyścigu, nie ma szans utrzymania się na tym rynku.

Tymczasem istnieje pewna jego część, która jest zupełnie obojętna na całą tę maskaradę. To tzw. trójstronne systemy płatnicze, do których należy np. Diners Club. Chociaż plastikowe karty, wydawane przez tę organizację, są podobne do kart wydawanych przez Visę czy MasterCarda, to firma ta jakby z obojętnością patrzy na kolejne etapy rozwoju technologicznego, pokonywane przez jej czterostronnych konkurentów.

Kilka lat temu prawdziwą rewolucją na rynku kart było przejście z paska magnetycznego na chip. Obecnie większość banków znajduje się na etapie wymiany prostych kart z chipem na karty zbliżeniowe. Chociaż proces ten nie został jeszcze zakończony, kilka instytucji rozpoczęło już wydawania kart zintegrowanych z kartą SIM telefonu komórkowego. To oznacza, że plastikowy kartonik odchodzi w przeszłość i w ogóle nie jest potrzebny do tego, aby dokonywać płatności za towary lub usługi.

Tymczasem Diners Club jest kilka etapów wstecz. W polskim oddziale tej firmy udało mi się dowiedzieć, że dopiero w pierwszym kwartale przyszłego roku zostanie rozpoczęta wymiana kart z paskiem magnetycznym na te z chipem. O wydawnictwie w technologii zbliżeniowej na razie nikt nie myśli. Oczywiście jest przekonanie, że prędzej czy później będzie musiało do tego dojść, ale na razie jest to pieśń przyszłości. Realnym terminem wdrożenia technologii zbliżeniowej dla polskich użytkowników kart Diners Club jest może 2016 rok.

Rzecz jasna rozumiem, że karty Diners Club to specyficzne produkty, kierowane do specjalnego klienta i spełniające wyjątkową rolę w jego portfelu. Ich przykład doskonale jednak pokazuje, że nawet na rynku zdominowanym przez nowoczesne rozwiązania może sobie znaleźć miejsce system na pozór archaiczny, który, wydawać by się mogło, nie ma szans na przetrwanie. Mam nadzieję, że na tej samej zasadzie w nowoczesnym środowisku tabletów i aplikacji mobilnych odnajdą swoje miejsce i przetrwają na lata papierowe wydania gazet. Bo mnie trudno pogodzić się z myślą, że przyjdą czasy gdy papier spotykany będzie tylko w toalecie.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Pierwsze w Polsce zbliżeniowe taksówki

Ciekaw jestem, jak wielu czytelnikom tego bloga mówi cokolwiek nazwa firmy VeriFone. Domyślam się, że niewielu ją zna, choć z jej urządzeń korzystają pewnie wszyscy i to bardzo często. VeriFone jest liderem rynku produkcji terminali do obsługi transakcji kartami w sklepach. Ale wkrótce może być o niej głośniej. Firma ta uruchomiła bowiem system do obsługi bezgotówkowych płatności w taksówkach. Rozwiązanie oparte jest oczywiście o jej terminale, ale wzbogacono je o kilka innych i interesujących elementów.

Przede wszystkim terminale są przystosowane do przyjmowania płatności zbliżeniowych. To pierwsze takie urządzenia w Polsce, dostępne w taksówkach. Ponadto mają dotykowy ekran, dzięki któremu obsługa jest bardziej intuicyjna niż terminali tradycyjnych. Monitor umożliwia np. łatwy i szybki sposób pozostawiania kierowcy napiwku. Terminale w systemie taksówkowym VeriFone mają zainstalowaną specjalną aplikację, dzięki której możliwa jest akceptacja nie tylko tradycyjnych i zbliżeniowych kart płatniczych, ale także kart firmowych, wydanych przez korporację taksówkową współpracującym z nią na stałe przedsiębiorstwom. Możliwa jest płatność w ogóle bez użycia plastikowej karty, np. poprzez podanie na klawiaturze hasła złożonego z cyfr. W przyszłości urządzenia mają być zintegrowane z taksometrami, ale na razie nie pozwalają na to przepisy prawa.

Pierwszą korporacją taksówkową, która podpisała umowę z VeriFone, jest warszawska Glob Taxi, w której jeździ 460 samochodów. Wkrótce dołączy do niej wrocławska korporacja Serc i kilka innych z różnych miast Polski. Do końca przyszłego roku w systemie VeriFone ma być 4 tys. aut. Firmowi klienci poszczególnych korporacji będą mieli możliwość korzystania z pojazdów w innych miastach na takiej samej zasadzie, jak z aut korporacji w rodzimej miejscowości.

Jako fan płatności mobilnych cieszę się, że można będzie płacić w taryfach zbliżeniowo. Ale nie wierzę osobiście, że samo to zapewni systemowi VeriFone rynkowy sukces. Nie znam bliżej żadnego taksówkarza, ale z rozmów z kilkoma z nich przy okazji podróży służbowych wiem, że dużym problemem dla nich jest konieczność kilkudniowego oczekiwania na pieniądze od klientów, płacących kartą. Poza tym odstraszają ich wysokie koszty, związane z obsługą płatności bezgotówkowych. Przedstawiciele VeriFone zapewniają, że współpracujący z nią agent rozliczeniowy, czyli Bank Pekao, gwarantuje najkrótszy na rynku okres oczekiwania na pieniądze. Trafiają one na konto taksówkarza na następny dzień po transakcji – norma na rynku to przynajmniej dwa dni oczekiwania. VeriFone zapewnia również, że stawki za dzierżawę terminala oraz wysokość prowizji od transakcji, są bezkonkurencyjne.

Nie mam powodu w to nie wierzyć zwłaszcza, że całe przedsięwzięcie dopiero startuje. Żeby więc szybko osiągnęło skalę gwarantującą zarobek, stawki muszą być atrakcyjne. Myślę jednak, że dla wielu kierowców kluczowy jest natychmiastowy dostęp do pieniędzy za kurs. A to gwarantuje jedynie gotówka i rozwiązania aplikacyjne, takie jak np. FotoKasa z Citi Handlowego. Przewaga systemu VeriFone polega jednak na tym, że mogą za jego pomocą płacić bezgotówkowo klienci wszystkich banków w Polsce, a nie tylko jednego Handlowego. Z tym że wkrótce wszystkie działające w naszym kraju terminale kartowe zostaną wymienione na te bezstykowe. A w związku z tym taksówkarze z korporacji konkurencyjnych dla tych, które podpiszą kontrakty z VeriFone zyskają przywilej przyjmowania płatności bezstykowych. Pojawia się zatem pytanie, czy wówczas pozostałe zalety systemu VeriFone pozwolą mu zwyciężyć z konkurencją. Obawiam się, że całego rynku to on nie zdobędzie, ale swoje miejsce na nim może odnaleźć.

piątek, 9 listopada 2012

Senat przegłosował dodatkowe opłaty za karty

Senatorowie z Komisji Ustawodawczej oraz Komisji Budżetu i Finansów Publicznych przegłosowali wczoraj kilka zmian do swojej nowelizacji Ustawy o usługach płatniczych, która regulować ma wysokość opłat kartowych - interchange. Myślę, że jeżeli regulacja wejdzie w życie w tym kształcie, bankowcy i organizacje płatnicze nie będą zadowolone, ale włos z głowy im nie spadnie.
Najważniejszy zapis nowelizacji to oczywiście ten, wprowadzający maksymalny limit interchange. W przyszłym roku ma to być 1 proc. Przez kolejne dwa lata – 0,7 proc. a od 2016 roku – 0,5 proc. Przypomnę, że obecnie to ok. 1,6 proc. Zgodnie z wolą senatorów akceptanci, czyli właściciele sklepów, dostać mają prawo pobierania dodatkowej opłaty za przyjęcie płatności kartą kredytową. To niesławny surcharge. Ponadto właściciel każdego sklepu będzie miał prawo sam zdecydować, które karty akceptuje a które nie. Dziś, jeżeli handlowiec zdecyduje się przyjmować płatności plastikiem Visy czy MasterCarda, jest zmuszony akceptować wszystkie karty danej organizacji. Jeżeli w życie wejdzie senatorska nowelizacja, sklepikarz będzie mógł odrzucać np. kredytówki.
Bankowcy i organizacje płatnicze właśnie tego oraz prowizji surcharge chcieli za wszelką cenę uniknąć. Również handlowcy przyznawali, że w przypadku gdy zostanie określony limit interchange na odpowiednio niskim poziomie, dodatkowe zabezpieczenia przed wzrostem kosztów obsługi kart nie są aż tak potrzebne. Ostatecznie jednak zarówno dopuszczenie surcharge jak i możliwość wybiórczego akceptowania kart przegłosowano. Oba rozwiązania mają pełnić rolę straszaka na banki a jednocześnie mają być zabezpieczeniem na wypadek, gdyby organizacje płatnicze zechciały rekompensować sobie spadek interchange zwiększeniem lub wprowadzeniem innych opłat. W nowych realiach nie będą miały pełnej swobody w tym zakresie, bo właściciele sklepów będą mogli zdecydować o przyjmowaniu płatności jedynie kartami o niskich kosztach obsługi.
Ale bankowcy nie powinni płakać z tego powodu pod warunkiem, że będą grali fair. Moi znajomi z organizacji zrzeszających sieci handlowe i mniejsze sklepy deklarują, że zarówno surcharge jak i odrzucanie niektórych kart będą traktowane jako przywilej, a nie obowiązek. I stosowane będą tylko wtedy, gdy organizacje płatnicze lub banki będą innymi sposobami niż wysokość interchange, regulować swoje przychody z wydawnictwa kart.
Wczorajsza decyzja senackich komisji oczywiście nie oznacza, że znamy ostateczny kształt regulacji opłat kartowych. Do tego jeszcze daleka droga, bo sprawą muszą zająć się jeszcze parlamentarzyści izby niższej. Wszystko wskazuje jednak na to, że senackie rozwiązanie ma szansę przejść, bo wydaje się, że ma poparcie rządu oraz Platformy Obywatelskiej.

116 dni darmowego kredytu na karcie BPH

Większość banków oferuje karty kredytowe z okresem bezodsetkowym wynoszącym od 50 do 60 dni. To tzw. grace period. Bardzo fajne rozwiązanie dla osób, które umieją korzystać z kart kredytowych, jak z krótkiego, nieoprocentowanego debetu spłacanego zanim bank zacznie naliczać odsetki. Bo te są horrendalnie wysokie, przez co bardzo łatwo wpaść w pętlę zadłużenia. Mam kilkoro znajomych, którzy parę lat temu kupili karty kredytowe z zamiarem korzystania z nich właśnie w wyżej opisany sposób. Niestety, poznali na własnej skórze, że pieniądze z karty bardzo łatwo się wydaje ale trudniej oddaje. Część z tych znajomych do dziś nie może pozbyć się kredytu na karcie.
Na takie osoby dopiero co została zastawiona nowa pułapka. Bank BPH zaoferował karty kredytowe, na których grace period nie wynosi 50, 60 czy nawet 70, ale 116 dni. Oznacza to, że klient ma nie dwa a aż cztery miesiące na to, żeby się zadłużyć. W tym czasie w głowach użytkowników kredytówek może narodzić się właściwie nieograniczona ilość pomysłów na to, jak wydać nieswoją kasę. Zwłaszcza, że idą święta i większość ojców, matek, chrzestnych, ciotek itd. zostanie ogarniętych gorączką zakupów, której nawet widmo kryzysu nie będzie w stanie opanować. Domyślam się więc, że wielu właścicieli nowych kart BPH w pełni wykorzysta przyznane limity kredytowe z zamiarem szybkiego ich spłacenia na początku przyszłego roku. I wielu z nich nie dotrzyma danego sobie słowa...
Tak więc przyznać trzeba, że produktowcy z BPH wykonali kawał dobrej roboty a w ich wnyki wpadnie wkrótce dużo zwierzyny. Należy oddać im jednak sprawiedliwość i podkreślić, że nie sprzeniewierzyli się zasadzie, która od jakiegoś czasu towarzyszy wszystkim reklamom BPH. Bank ten chce być fair wobec swoich klientów. W promocji kredytówek także to widać. Promocja trwa tylko cztery miesiące. Po tym okresie grace period wraca do swojej zwykłej długości wynoszącej nieco ponad 50 dni. Zazwyczaj oferty tego rodzaju zobowiązują klienta do związania z bankiem umową na rok czy dwa, np. poprzez założenie rachunku osobistego. W promocji BPH takich haczyków nie znalazłem. Jeżeli klient po wykorzystaniu 116-dniowego okresu bezodsetkowego spłaci zadłużenie i zechce zrezygnować z karty, będzie mógł to zrobić bez ponoszenia żadnych dodatkowych kosztów. Być może specjaliści z BPH poszli na takie rozwiązanie z przemożnej chęci bycia fair wobec klientów. Bardziej prawdopodobne jednak, że zdecydowali się na to bo są pewni, że niewielu klientom uda się szybko spłacić dług, zaciągnięty podczas czterech miesięcy beztroskich zakupów.

środa, 31 października 2012

W SkyCash za parkowanie zapłacisz zbliżeniowo

Taki gracz jak SkyCash nie mógł zignorować startu płatności NFC w naszym kraju. I zapowiedział uruchomienie drugiej generacji swojej aplikacji, która na smartfonach z Androidem i Windows Phone będzie wykorzystywać funkcjonalność zbliżeniową. Kolejne nowości to możliwość księgowania transakcji bezpośrednio w ciężar karty oraz nowy, lepszy sposób rezerwacji biletów do kin. Wstępnie pisałem Wam już o tym jakiś czas temu:


Wydaje się, że spośród anonsowanych zmian w SkyCash 2.0 najważniejsza to wykorzystanie NFC. Będzie ona pozwalać na dokonywanie płatności np. za bilety czy parking, poprzez przyłożenie telefonu do elementu zbliżeniowego umieszczonego w autobusie albo parkomacie. Dzięki temu wyeliminowana zostanie konieczność uruchamiania przed transakcją aplikacji na komórce.

SkyCash wprowadzi także możliwość księgowania płatności bezpośrednio w ciężar karty, podpiętej do aplikacji. Jedynym warunkiem skorzystania z tej funkcji będzie zezwolenie na dokonywanie takich transakcji przez bank – wydawcę karty. Obecnie większość instytucji już na tego rodzaju operacje pozwala. Dzięki temu użytkownicy nie będą już musieli doładowywać konta w SkyCash. Transakcje będą księgowane bezpośrednio w rachunku karty kredytowej, debetowej czy pre paid. Spółka zapowiada także nowe możliwości rezerwacji biletów w kinach, ale szczegółów na razie nie chce zdradzać.

Według mnie strategiczna decyzja SkyCash, aby wykorzystać funkcjonalność NFC, to dobry ruch. Pomoże wyeliminować największą wadę mobilnych płatności opartych na aplikacji, czyli konieczność uruchamiania programu w celu wykonania transakcji. Ważne jednak, że aplikacja wciąż będzie musiała połączyć się z internetem, by płatność mogła zostać zakończona. A dla wielu użytkowników telefonów to wciąż bariera nie do pokonania ze względu na obawy o nieautoryzowany transfer danych. Krokiem w dobrym kierunku jest też rozwiązanie problemu z uciążliwym doładowywaniem konta.

SkyCash drugiej generacji ma wystartować jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia. Jak to działa, napisze Wam wcześniej, bo dostałem aplikację do testowania.

poniedziałek, 29 października 2012

Bankomaty wypłacą zbliżeniowo

Nie tylko Euronet chce wprowadzić w swoich urządzeniach możliwość wypłacania gotówki kartami bezstykowo, o czym pisałem jakiś czas temu. Jak udało mi się dowiedzieć również PKO BP ma takie plany i przygotowuje się do tego technologicznie. Pierwsze urządzenia z taką funkcją mogą zacząć działać już za kilka miesięcy. Przedstawiciele PKO BP potwierdzają, że jedyną przeszkodą w realizacji tych zamierzeń jest brak odpowiednich standardów, które muszą zostać opracowane przez dwie największe organizacje płatnicze, czyli Visę i MasterCarda. Te natomiast na razie zaaferowane są wdrażaniem w życie płatności NFC w telefonach i czasu na bezsytkowe wypłaty z bankomatów jakoś im nie starcza. Nieoficjalnie mówi się jednak, że prace z wolna posuwają się do przodu i mogą się zakończyć nawet w tym roku. Wtedy droga do zbliżeniowych maszyn będzie otwarta.

Na razie bankomaty wydające gotówkę zbliżeniowo jeszcze nigdzie w Europie nie działają. Były testy w Hiszpanii jakiś czas temu, ale nie na zasadach opracowanych przez organizacje płatnicze, tylko przez banki. Jak widać nie upowszechniły się na szerszą skalę. Wtedy do testów wykorzystano karty Visy. Tymczasem najbliżej wystsandaryzowania zasad wypłat jest ponoć MasterCard

Wydaje mi się, że umożliwienie wypłat gotówki zbliżeniowo z bankomatów jest niezwykle ważne dla upowszechnienia się płatności NFC smartfonami. Gotówka nie wyjdzie z użytku w dającej się przewidzieć przyszłości. Żeby więc telefon komórkowy z NFC mógł się stać całkowitym i pełnym substytutem plastikowej karty, bankomat musi umożliwiać dostęp do pieniędzy użytkownikom telefonów z NFC. Im prędzej do tego dojdzie tym lepiej dla tej technologii.

środa, 24 października 2012

Getin chce zadziwić Sync-a

Za dwa tygodnie Getin Noble Bank zamierza ogłosić duże zmiany w swojej ofercie. Światło dzienne ujrzeć ma kilka produktów, skupionych wokół nowego rachunku osobistego o nazwie Getin Up. Najważniejsze z nich to aplikacja na smartfony oraz karty płatnicze zintegrowane z telefonem w ramach usługi MyWallet w T-Mobile. Klienci dostaną również nowy internetowy serwis transakcyjny i kilka innych gadżetów, jak np. aplikacja, umożliwiająca wykonywanie przelewów po zeskanowaniu kodów na rachunku. Podobnie działa już np. Fotokasa w Citi Handlowym.

Przedstawiciele Getin Noble Banku chwalą się, że pakiet Getin Up będzie tak nowoczesny, że z powodzeniem będzie mógł konkurować z Aliorem Sync czy budowanym, nowym mBankiem. Niestety, nie znam więcej szczegółów na temat projektu Getinu więc trudno mi ocenić, czy rzeczywiście tak będzie. Z drugiej strony wcale nie musi być to bardzo trudne. Funkcjonujący już Sync i powstający nowy mBank lubią się nazywać bankami nowej generacji, ale w gruncie rzeczy niewiele różnią się od większości nowoczesnych banków internetowych. Wystarczy powiedzieć, że aby zdobyć klientów Alior Sync musiał uciec się do zaproponowania powszechnego już dziś money backu, czyli zwrotu części wydatków poniesionych kartą wydaną do rachunku. Widać twórcy Sync-a z góry założyli, że przelewy przez Facebooka i inne tego typu gadżety to za mało, by zawojować rynek.

Natomiast strategicznie Getin Up ma poprawić marny wizerunek, jaki GNB ma wśród swoich klientów. Aby się przekonać jak bardzo jest on zły wystarczy wejść do internetu i poczytać wpisy na forach dyskusyjnych, gromadzących ludzi niezadowolonych z usług bankowych. Klientów Getinu można tam spotkać najczęściej. Bankowi grożą nawet dwa procesy zbiorowe, jakie chcą mu wytoczyć osoby spłacające kredyty hipoteczne, oraz posiadające długoletnie programy oszczędnościowe. Pisałem o tym na swoim blogu już kilka razy. Przed Getin Up zadanie więc bardzo trudne. Czy projekt będzie na tyle dobry, by sobie z nim poradzić? Na razie ciężko ocenić. Potrzeba więcej szczegółów na temat tej oferty, które mam nadzieję poznać w drugiej połowie listopada.

poniedziałek, 22 października 2012

Nie zawsze zapłacisz kartą za granicą

Przyznam szczerze, że coraz rzadziej płacę za cokolwiek gotówką. W większości miejsc, gdzie robię zakupy i jadam, są terminale do płatności kartą, co pozwala mi obywać się bez banknotów i monet. Nawet gdy przychodzi mi parkować na mieście albo jechać komunikacją miejską, to z łatwością potrafię zapłacić za to bez użycia gotówki.

Z przyzwyczajenia oraz, co tu dużo mówić, z lenistwa, wyjeżdżając ostatnio za granicę, nie zabrałem ze sobą pieniędzy. Wydawało mi się, że gdzie jak gdzie, ale we Francji, w której sieć akceptacji jest kilkukrotnie większa niż w Polsce, będzie mi niezwykle trudno natrafić na miejsce, gdzie nie będę mógł zapłacić kartą. Zwłaszcza, że program mojej podróży zakładał poruszanie się jedynie po centrum Paryża, gdzie nasycenie terminalami powinno być szczególnie wysokie.

No i cóż, rzeczywiście zapłacić kartą można tam niemal wszędzie. Nawet w kioskach z prasą widziałem terminale. Niestety, spotkała mnie przykra niespodzianka, gdy późno w nocy, używając karty, chciałem uiścić rachunek w restauracji. Okazało się, że nie jest to możliwe, bo terminal odmówił jej przyjęcia. Podobnie stało się z kartą mojego kolegi z konkurencyjnej redakcji. Na szczęście z sytuacji udało się wybrnąć, bo na kolacji byliśmy ze znajomymi Francuzami, którzy mieli przy sobie gotówkę. Inna sprawa, że znalezienie o późnej porze bankomatu, by wyjąć gotówkę i oddać dług, zajęło trochę czasu. W każdym razie pieniądze z maszyny wypłaciłem bez najmniejszego problemu. To jeszcze bardziej wzmogło moją ciekawość, dlaczego moja karta nie zadziałała w knajpie.

Po powrocie do Polski zacząłem drążyć temat. Wyjaśnienie zagadki nie było proste, ale wreszcie się udało. Okazało się, że ani mój bank – wydawca karty, ani międzynarodowa organizacja płatnicza, której logo widniało na karcie, nie odnotowali próby mojej płatności we Francji. Innymi słowy terminal francuskiej restauracji w ogóle nie przesłał informacji do centrum rozliczeniowego z prośbą o autoryzację transakcji. Trudno dociec dlaczego tak się stało, ale jedyne logiczne wytłumaczenie jest takie, że terminal świadomie został przez obsługę odłączony, by klientów zmusić do płatności gotówką

Nie chcę wymyślać, dlaczego na takie działanie się zdecydowała, aby nie zostać posądzonym o śmieszność. W każdym razie faktem jest, że Polak za granicą nie może być pewnym, że swoją kartą zapłaci wszędzie tam, gdzie będzie miał na to ochotę. A stąd wniosek dla wszystkich podróżnych z Polski: jedziesz za granicę, lepiej miej przy sobie choć trochę gotówki, bo nie znasz dnia ani godziny, gdy Twoja karta przestanie działać. W ten sposób oszczędzisz sobie konieczności wędrówki po obcym mieście w nocy, w poszukiwaniu bankomatu.

sobota, 20 października 2012

T-Mobile chce zainwestować w sklepy

Pewnie wiecie, że w ostatni czwartek sieć T-Mobile w bizantyjskim stylu ogłosiła uruchomienie usług NFC w swoich komórkach. Było naprawdę na bogato. Mnie osobiście zabrakło tylko fajerwerków. Organizatorzy nie zdecydowali się ich wystrzelić chyba tylko dlatego, że w środku dnia i podczas słonecznej pogody niewiele można byłoby zobaczyć.

W każdym razie NFC w wykonaniu T-Mobile to o wiele więcej niż kilka dni wcześniej pokazała sieć Orange. Przede wszystkim dlatego, że do telefonu będzie można podpiąć dowolną kartę, a więc także debetową czy kredytową, a nie tylko przedpłaconą, jak w propozycji francuskiej firmy. Poza tym do dyspozycji użytkownika oddawana jest instalowana na smartfonie aplikacja MyWallet. Odpowiednie oprogramowanie w Orange ma pojawić się dopiero w grudniu i póki co by sprawdzić historię operacji na karcie trzeba będzie logować się do serwisu w internecie.
Na razie z nowej usługi T-Mobile będą mogli korzystać klienci tylko dwóch instytucji – mBanku i Polbanku. Jeszcze w tym roku dołączą do nich ci z Citi Handlowego, Getinu i Millennium.

Jednak podczas czwartkowej konferencji padło jedno stwierdzenie pominięte w większości relacji z tego wydarzenia a dla mnie niezwykle znaczące. Prezes T-Mobile Miroslav Rakowski zadeklarował, że jego firma jest w stanie zainwestować pieniądze w rozbudowę sieci akceptacji, czyli zwiększenie liczby terminali do przyjmowania płatności kartami. Obecnie urządzenia te kupują agenci rozliczeniowi ale płacą za to handlowcy. Wydatek ten, oprócz niesławnej interchange, jest jedną z przyczyn dla których rozpoczęcie akceptacji kart wielu właścicielom placówek handlowych po prostu się nie opłaca. Jak wiemy, interchange wkrótce zostanie administracyjnie obniżona. Jeżeli do tego jeszcze szef T-Mobile dotrzyma słowa i zacznie dopłacać do terminali, Polska rzeczywiście może stać się prawdziwym liderem we wdrażaniu technologii płatności zbliżeniowych.

Na razie różne instytucje starają się utrzymać nas w przekonaniu, że takim liderem już jesteśmy. Nawet na czwartkowej konferencji padły tego rodzaju zapewnienia, z którymi nie mogę się zgodzić. Mam na myśli m.in. informację o tym, że spośród europejskich krajów to w Polsce jest najwięcej terminali do akceptacji transakcji bezstykowych. A uważni czytelnicy tego bloga wiedzą, że tak nie jest. Padło też stwierdzenie, że jesteśmy trzecim krajem na świecie, który wprowadza NFC na komórkach. I to może być prawda, jeżeli weźmiemy pod uwagę jedynie NFC z kartami MasterCarda. Tymczasem w kilku krajach w Europie działają już smartfony NFC z kartami Visy, o czym też już na tym blogu wspominałem.

środa, 17 października 2012

Masspay chce powalczyć z NFC

Możecie nie znać jej nazwy, bo firma działa od niedawna i jeszcze nie wypłynęła na szersze wody. Ale specjaliści z Masspay usilnie pracują nad pewnym pomysłem na płatności mobilne, który stanowić ma, w przekonaniu twórców, poważną konkurencję dla NFC.
Jak to ma działać? Płacić będzie można dowolnym aparatem komórkowym. Wystarczy nawet jakiś archaiczny model z ubiegłego wieku. Użytkownik telefonu, pragnąc zapłacić np. za kawę w restauracji, zadzwoni na wskazany przez obsługę knajpy numer. Połączenie będzie bezpłatne. W jego trakcie właściciel aparatu otrzyma informacje tekstową, z kwotą do zapłaty i prośbą o potwierdzenie płatności. Zrobi to za pomocą osobistego numeru PIN. I to wszystko, operacja ma zostać zakończona w ciągu kilkunastu sekund.
Tak ma wyglądać transakcja, ale zanim do niej dojdzie, klient będzie musiał zarejestrować się w Masspay, i swoje konto w tej firmie zasilić pewną kwotą, z której następnie będzie mógł płacić za produkty lub usługi. Z kolei restauracje bądź sklepy będą musiały nawiązać współpracę z Masspay, ale nie będzie to z ich strony wymagało inwestycji finansowych. Każdy kontrahent dostanie aplikację do systemu kasowego, która umożliwi przyjmowanie płatności bez dodatkowego sprzętu, oraz indywidualny numer telefonu, na który klienci będą dzwonić w celu uiszczenia rachunku.
Usługa będzie kierowana do wszystkich klientów, ale Masspay liczy, że szczególne zainteresowani nią będą przedsiębiorcy prowadzący sprzedaż w internecie, taksówkarze czy usługodawcy, którym instalacja terminala nie będzie się opłacać, np. fachowcy tacy jak hydraulicy. Masspay chce zainteresować swoim pomysłem także banki po to, by w przyszłości móc połączyć numer telefonu klienta z jego rachunkiem osobistym. To pozwoliłoby na dostęp przez komórkę bezpośrednio do pieniędzy na koncie. Usługa ma wystartować w pierwszym kwartale przyszłego roku. Firma nie zdradza, jak dużo klientów musi zdobyć, by biznes na siebie zarabiał.
Masspay liczy, że akceptanci będą zainteresowani przyjmowaniem płatności w ten sposób ze względu na brak konieczności inwestowania pieniędzy w dodatkowy sprzęt oraz brak wydatków stałych. Jedynym kosztem ma być niewielka prowizja od transakcji. Z kolei klienci mają być zainteresowani takimi płatnościami ze względu na funkcjonalność charakterystyczną dla wszystkich płatności mobilnych. Przewagą Masspay np. nad NFC ma być z kolei brak wymogów technicznych co do telefonu.
Oczywiście nie skazuję tego pomysłu z góry na porażkę. Ma pewne niezaprzeczalne zalety. Ale dostrzegam kilka problemów. Po pierwsze aby płatności te upowszechniły się, firma będzie musiała zadbać o rozbudowaną sieć akceptacji. Rzecz jasna o zdobycie partnerów będzie jej łatwiej niż np. agentom rozliczeniowym, wstawiającym terminale POS. Na korzyść Masspay przemawiają niskie koszty transakcji i brak bariery wejścia. Mimo wszystko jednak do każdego akceptanta trzeba będzie dotrzeć i go przekonać, by wszedł do systemu. A to zabierze dużo czasu no i pieniędzy, bo przecież pracownikom trzeba zapłacić za akwizycję kontrahentów.
Z drugiej strony trzeba zadbać o rozpowszechnienie usługi wśród indywidualnych klientów. A tu konkurencja rośnie. Właśnie wchodzi NFC, które ma, wydaje mi się, większe szanse na rynkowy sukces. Płatności zbliżeniowe są po prostu wygodne. Ponadto rozwiązań mobilnych jest całe mnóstwo, oferują je choćby banki (np. Foto Kasa od Citi) i będzie ich przybywać (np. nowa aplikacja PKO BP). Jak trudno na tym rynku zaistnieć i zacząć zarabiać pokazuje przykład firmy Sky Cash. Spółka działa od kilku lat, zdobywa dynamicznie klientów, ale wciąż jest na minusie.
Reasumując, wydaje mi się, że rozwiązanie Masspay może zdobyć na rynku niszę. Może nawet liczyć na większą skalę działania, zwłaszcza, że właściciele firmy mają plany ekspansji zagranicznej. Czy jednak skala ta wystarczy do tego, by na tym zarabiać? Życzę, żeby się udało, bo to ciekawy pomysł, no i polski a nie importowany. Ale nie będzie łatwo.

wtorek, 16 października 2012

Bankowcy docenili Uryniuka

Tak, tak, będę się chwalił. Ale musicie mi to wybaczyć. Nie każdego dnia przecież zostaje się dziennikarzem roku. Jeżeli jeszcze nie domyślacie się o co chodzi to śpieszę donieść, że Kapituła VII Kongresu Gospodarki Elektronicznej uhonorowała mnie takim tytułem. Znalazłem się w doborowym towarzystwie, bo wcześniej tytuł taki otrzymali Michał Macierzyński, niegdyś dziennikarz Bankier.pl a obecnie dyrektor Biura Innowacji w PKO BP i Maciek Samcik, bloger i redaktor Gazety Wyborczej.
Zdaję sobie sprawę, że części z Was nazwa tego kongresu niewiele powie. Gwoli wyjaśnienia informuję więc, że organizatorem całego przedsięwzięcia jest Związek Banków Polskich, czyli oględnie mówiąc przedstawiciele naszych banków. Biorąc pod uwagę fakt, że w swoich tekstach w Dzienniku Gazecie Prawnej oraz we wpisach na tym blogu często negatywnie odnosiłem się do niektórych decyzji podejmowanych przez te instytucje, takie wyróżnienie zyskuje na wartości. Zatem dziękuję niniejszym za dostrzeżenie i docenienie mojej pracy. Muszę przyznać, że to pierwsze tego rodzaju wyróżnienie w moim życiu, więc tym bardziej jest mi miło. Mam nadzieję, że bankowcom nie wydaje się, że mnie tym honorem kupili i teraz już nie będę piętnował ich głupich pomysłów. Jeżeli tak myślą, to muszę Ich zawieźć a Was jednocześnie zapewnić, że cały czas mam zamiar wytykać bankowcom pomyłki i chwalić te ich decyzje, które na to zasługują.

poniedziałek, 15 października 2012

Słabe to pierwsze NFC, byle do czwartku

mBank i Orange zaprezentowały dziś nową usługę opartą o technologię NFC – Orange Cash. Sprawdziły się moje wcześniejsze nieoficjalne doniesienia, że będą z niej mogli korzystać tylko użytkownicy płatniczych kart przedpłaconych mBanku. Szefowie sieci komórkowej tłumaczyli, że to ze względów bezpieczeństwa. Z badań wyszło im, że duża część ludzi, w obawie o kradzież pieniędzy, w ogóle boi się zbliżeniowo płacić, więc tym bardziej będzie miała opór przed płaceniem telefonem. Ograniczenie potencjalnej straty tylko do wysokości środków przelanych na kartę przedpłaconą ma ten strach przełamać. Ponadto oferta ograniczona jest tylko do klientów abonamentowych Orange, a więc posiadacze tzw. telefonów na kartę nie będą mogli z niej się cieszyć.
W ofercie Orange ma być na początek 9 modeli telefonów z zainstalowanym modułem NFC, m.in. od Samsunga, Nokii, BlackBerry i Sony. Wszystko to aparaty dość drogie, ale ich oferta ma się rozszerzać. Jak zadeklarował prezes Orange Polska, NFC już od dziś jest dostępne dla klientów. Na razie w przedsprzedaży internetowej. Do salonów naziemnych smartfony z tą funkcją mają trafić za tydzień.
Zaprezentowane wczoraj rozwiązanie ma trochę wad. Po pierwsze nie oferuje żadnej aplikacji na telefon, umożliwiającej np. podglądanie historii transakcji czy choćby salda na karcie. Odpowiednie oprogramowanie pojawi się dopiero w grudniu tego roku. Do tego czasu, aby sprawdzić ile aktualnie znajduje się pieniędzy na karcie, trzeba ją zarejestrować w internetowym systemie iBRE i zaglądać do sieci. Na osłodę ktoś, kto się na to zdecyduje, dostanie od mBanku premię w wysokości 15 zł. Może ją zwiększyć o dodatkowe 150 zł, jeżeli założy eKonto i z tego rachunku doładowywać będzie kartę, zainstalowaną w telefonie. Wtedy mBank będzie przez trzy miesiące zwracał mu połowę wartości doładowania, maksymalnie 50 zł miesięcznie.
Orange Cash jest więc rozwiązaniem przejściowym między kartą zbliżeniową a prawdziwym NFC. Może się sprawdzić jako sposób na wypłatę dla dzieci kieszonkowego, ale tylko pod warunkiem, że oferta aparatów będzie rozszerzona o tańsze modele. Większość klientów mBanku na pewno nie będzie nią zainteresowana. Zwłaszcza, że już we czwartek do ręki mogą dostać coś znacznie lepszego.
To właśnie tego dnia swoje rozwiązanie chce zaprezentować T-Mobile. Jak udało mi się dowiedzieć, w prezentacji wezmą udział, oprócz szefów sieci, także przedstawiciele BRE, Millennium, Polbanku i Citi Handlowego, czyli czterech banków, które jednocześnie uruchomią NFC z T-Mobile. Sieć ta ma zaoferować aplikację przypominającą Google Wallet. Będzie można podpiąć do niej jedną lub więcej kart debetowych lub kredytowych a w przyszłości także inne dokumenty, np. karnet na basen czy dowód osobisty itp. Na razie nie wiadomo, czy za NFC w T-Mobile będzie trzeba dodatkowo płacić. Bankowcy deklarują, że ze swojej strony nie będą pobierać dodatkowych prowizji. Start usługi przewidziany jest na początek listopada.

niedziela, 14 października 2012

Banki stracą pół miliona zł dziennie

Wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego banki z takim oporem wdrażają przelewy natychmiastowe. Krajowa Izba Rozliczeniowa system do obsługi tego rozwiązania uruchomiła już kilka miesięcy temu ale na razie przystąpiły do niego tylko cztery instytucje: BRE, Śląski, Meritum i Millennium. Z tego co wiem w tym roku grono to powiększy się o jeszcze dwa podmioty – BZ WBK i Alior.
Oficjalne zwłokę we wprowadzaniu nowej usługi banki argumentują brakiem czasu i budżetu na przystosowanie do niej swojego oprogramowania. Niedawno pisałem, że prywatna spółka Blue Media uruchamia konkurencyjny dla KIR-u system Blue Cash. Jej szansą na wygranie konkurencji z izbą jest właśnie fakt, że nie wymaga od banków tak wielu działań przygotowawczych.
Wydaje mi się, że jest jeszcze jedna przyczyna wzbraniania się przed szybkimi przelewami. W ubiegłym tygodniu byłem w Krakowie na międzynarodowej konferencji europejskich izb rozliczeniowych. Miałem okazję rozmawiać z ekspertami z naszego kraju i z zagranicy. I wyłonił mi się obraz polskich banków, które wcale nie chcą mieć szybkich przelewów, bo stracą na tym pieniądze, i to całkiem niemałe. Dlaczego?
Nie jest tajemnicą, że dziś bankowcy zarabiają na przetrzymywaniu środków swoich klientów. Jeżeli ktoś zleci przelew jednego dnia wieczorem, środki od razu znikają z jego konta, ale do nadawcy wychodzą dopiero następnego dnia po godz. 11. Tak działa tradycyjny system Elixir. Przez te kilkanaście godzin bank może kasą obracać i zarabiać na tym niezłe pieniądze. Mówi się, że nawet pół miliona złotych na dobę. Niezły zysk, co nie?
Nie dziwi więc opór przed wprowadzaniem nowej usługi. Pozostaje mieć nadzieję, że konkurencja wymusi na instytucjach udostępnienie szybkich przelewów, bo te w wielu sytuacjach po prostu się przydają. W Wielkiej Brytanii, gdzie przelewy natychmiastowe wystartowały kilka lat temu, już kilkanaście procent operacji wykonywanych przez klientów indywidualnych to transakcje ekspresowe.

sobota, 13 października 2012

mBank ogłasza start NFC

Zdają się potwierdzać moje informacje o tym, że to Orange jako pierwsza w Polsce sieć komórkowa wprowadzi NFC, czyli możliwość zintegrowania karty płatniczej z kartą SIM smartfona. Wcześniej wydawało się, że liderem w tym wyścigu jest T-Mobile, które kilka miesięcy temu z wielkim hukiem podpisało umowę o współpracy w tym zakresie z organizacją MasterCard. Wtedy start nowej usługi zapowiedziano na koniec lata. To się jednak nie udało z powodów, które wyjaśniłem w poście z 29 września.
Tymczasem prace nad wdrożeniem nowego modelu płatności znacznie przyspieszyły w Orange. Na poniedziałek zapowiedziano konferencję prasową z udziałem szefów tej sieci, BRE Banku i MasterCard, na której ma zostać ogłoszona data uruchomienia nowej usługi. Jak powiedziano mi w biurze prasowym BRE, który jest właścicielem m.in. mBanku, instytucja ta jako jedyna ma umowę z Orange, umożliwiającą oferowanie NFC. Niestety, na razie nie będzie można podpiąć pod komórkę karty debetowej a jedynie kartę płatniczą typu pre paid. Pewnie dlatego specjalistom z Orange udało się we wdrażaniu nowej usługi dogonić T-Mobile, które zamierza umożliwić swoim klientom integrację z SIM-em debetówki. A to wymaga trochę więcej zachodu i czasu.
Zresztą nie jest do końca przesądzone, że Orange bitwę o pierwszeństwo we wprowadzaniu nowej technologii już wygrała. W poniedziałek poznamy jedynie datę startu nowej usługi. Nie jest więc wykluczone, że T-Mobile jest równie zaawansowane w swoich pracach nad NFC i wystartuje ze swoim rozwiązaniem w tym samym czasie. Ponoć obie firmy uruchomią NFC tego samego dnia lub co najwyżej w kilku dniowym odstępie. Jasne jest jedynie, że z punktu widzenia marketingowego Orange ograło T-Mobile, ogłaszając start płatności zbliżeniowych przed nim. Klienci będą mieli do wyboru dwa modele telefonów, które takie transakcje umożliwiają. Pierwszy z nich to znany mi z testów Samsung Galaxy SIII. A drugi to jeden z nowych modeli Nokii. Więcej szczegółów na temat NFC w Orange i mBanku postaram się napisać w poniedziałek.