środa, 31 października 2012

W SkyCash za parkowanie zapłacisz zbliżeniowo

Taki gracz jak SkyCash nie mógł zignorować startu płatności NFC w naszym kraju. I zapowiedział uruchomienie drugiej generacji swojej aplikacji, która na smartfonach z Androidem i Windows Phone będzie wykorzystywać funkcjonalność zbliżeniową. Kolejne nowości to możliwość księgowania transakcji bezpośrednio w ciężar karty oraz nowy, lepszy sposób rezerwacji biletów do kin. Wstępnie pisałem Wam już o tym jakiś czas temu:


Wydaje się, że spośród anonsowanych zmian w SkyCash 2.0 najważniejsza to wykorzystanie NFC. Będzie ona pozwalać na dokonywanie płatności np. za bilety czy parking, poprzez przyłożenie telefonu do elementu zbliżeniowego umieszczonego w autobusie albo parkomacie. Dzięki temu wyeliminowana zostanie konieczność uruchamiania przed transakcją aplikacji na komórce.

SkyCash wprowadzi także możliwość księgowania płatności bezpośrednio w ciężar karty, podpiętej do aplikacji. Jedynym warunkiem skorzystania z tej funkcji będzie zezwolenie na dokonywanie takich transakcji przez bank – wydawcę karty. Obecnie większość instytucji już na tego rodzaju operacje pozwala. Dzięki temu użytkownicy nie będą już musieli doładowywać konta w SkyCash. Transakcje będą księgowane bezpośrednio w rachunku karty kredytowej, debetowej czy pre paid. Spółka zapowiada także nowe możliwości rezerwacji biletów w kinach, ale szczegółów na razie nie chce zdradzać.

Według mnie strategiczna decyzja SkyCash, aby wykorzystać funkcjonalność NFC, to dobry ruch. Pomoże wyeliminować największą wadę mobilnych płatności opartych na aplikacji, czyli konieczność uruchamiania programu w celu wykonania transakcji. Ważne jednak, że aplikacja wciąż będzie musiała połączyć się z internetem, by płatność mogła zostać zakończona. A dla wielu użytkowników telefonów to wciąż bariera nie do pokonania ze względu na obawy o nieautoryzowany transfer danych. Krokiem w dobrym kierunku jest też rozwiązanie problemu z uciążliwym doładowywaniem konta.

SkyCash drugiej generacji ma wystartować jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia. Jak to działa, napisze Wam wcześniej, bo dostałem aplikację do testowania.

poniedziałek, 29 października 2012

Bankomaty wypłacą zbliżeniowo

Nie tylko Euronet chce wprowadzić w swoich urządzeniach możliwość wypłacania gotówki kartami bezstykowo, o czym pisałem jakiś czas temu. Jak udało mi się dowiedzieć również PKO BP ma takie plany i przygotowuje się do tego technologicznie. Pierwsze urządzenia z taką funkcją mogą zacząć działać już za kilka miesięcy. Przedstawiciele PKO BP potwierdzają, że jedyną przeszkodą w realizacji tych zamierzeń jest brak odpowiednich standardów, które muszą zostać opracowane przez dwie największe organizacje płatnicze, czyli Visę i MasterCarda. Te natomiast na razie zaaferowane są wdrażaniem w życie płatności NFC w telefonach i czasu na bezsytkowe wypłaty z bankomatów jakoś im nie starcza. Nieoficjalnie mówi się jednak, że prace z wolna posuwają się do przodu i mogą się zakończyć nawet w tym roku. Wtedy droga do zbliżeniowych maszyn będzie otwarta.

Na razie bankomaty wydające gotówkę zbliżeniowo jeszcze nigdzie w Europie nie działają. Były testy w Hiszpanii jakiś czas temu, ale nie na zasadach opracowanych przez organizacje płatnicze, tylko przez banki. Jak widać nie upowszechniły się na szerszą skalę. Wtedy do testów wykorzystano karty Visy. Tymczasem najbliżej wystsandaryzowania zasad wypłat jest ponoć MasterCard

Wydaje mi się, że umożliwienie wypłat gotówki zbliżeniowo z bankomatów jest niezwykle ważne dla upowszechnienia się płatności NFC smartfonami. Gotówka nie wyjdzie z użytku w dającej się przewidzieć przyszłości. Żeby więc telefon komórkowy z NFC mógł się stać całkowitym i pełnym substytutem plastikowej karty, bankomat musi umożliwiać dostęp do pieniędzy użytkownikom telefonów z NFC. Im prędzej do tego dojdzie tym lepiej dla tej technologii.

środa, 24 października 2012

Getin chce zadziwić Sync-a

Za dwa tygodnie Getin Noble Bank zamierza ogłosić duże zmiany w swojej ofercie. Światło dzienne ujrzeć ma kilka produktów, skupionych wokół nowego rachunku osobistego o nazwie Getin Up. Najważniejsze z nich to aplikacja na smartfony oraz karty płatnicze zintegrowane z telefonem w ramach usługi MyWallet w T-Mobile. Klienci dostaną również nowy internetowy serwis transakcyjny i kilka innych gadżetów, jak np. aplikacja, umożliwiająca wykonywanie przelewów po zeskanowaniu kodów na rachunku. Podobnie działa już np. Fotokasa w Citi Handlowym.

Przedstawiciele Getin Noble Banku chwalą się, że pakiet Getin Up będzie tak nowoczesny, że z powodzeniem będzie mógł konkurować z Aliorem Sync czy budowanym, nowym mBankiem. Niestety, nie znam więcej szczegółów na temat projektu Getinu więc trudno mi ocenić, czy rzeczywiście tak będzie. Z drugiej strony wcale nie musi być to bardzo trudne. Funkcjonujący już Sync i powstający nowy mBank lubią się nazywać bankami nowej generacji, ale w gruncie rzeczy niewiele różnią się od większości nowoczesnych banków internetowych. Wystarczy powiedzieć, że aby zdobyć klientów Alior Sync musiał uciec się do zaproponowania powszechnego już dziś money backu, czyli zwrotu części wydatków poniesionych kartą wydaną do rachunku. Widać twórcy Sync-a z góry założyli, że przelewy przez Facebooka i inne tego typu gadżety to za mało, by zawojować rynek.

Natomiast strategicznie Getin Up ma poprawić marny wizerunek, jaki GNB ma wśród swoich klientów. Aby się przekonać jak bardzo jest on zły wystarczy wejść do internetu i poczytać wpisy na forach dyskusyjnych, gromadzących ludzi niezadowolonych z usług bankowych. Klientów Getinu można tam spotkać najczęściej. Bankowi grożą nawet dwa procesy zbiorowe, jakie chcą mu wytoczyć osoby spłacające kredyty hipoteczne, oraz posiadające długoletnie programy oszczędnościowe. Pisałem o tym na swoim blogu już kilka razy. Przed Getin Up zadanie więc bardzo trudne. Czy projekt będzie na tyle dobry, by sobie z nim poradzić? Na razie ciężko ocenić. Potrzeba więcej szczegółów na temat tej oferty, które mam nadzieję poznać w drugiej połowie listopada.

poniedziałek, 22 października 2012

Nie zawsze zapłacisz kartą za granicą

Przyznam szczerze, że coraz rzadziej płacę za cokolwiek gotówką. W większości miejsc, gdzie robię zakupy i jadam, są terminale do płatności kartą, co pozwala mi obywać się bez banknotów i monet. Nawet gdy przychodzi mi parkować na mieście albo jechać komunikacją miejską, to z łatwością potrafię zapłacić za to bez użycia gotówki.

Z przyzwyczajenia oraz, co tu dużo mówić, z lenistwa, wyjeżdżając ostatnio za granicę, nie zabrałem ze sobą pieniędzy. Wydawało mi się, że gdzie jak gdzie, ale we Francji, w której sieć akceptacji jest kilkukrotnie większa niż w Polsce, będzie mi niezwykle trudno natrafić na miejsce, gdzie nie będę mógł zapłacić kartą. Zwłaszcza, że program mojej podróży zakładał poruszanie się jedynie po centrum Paryża, gdzie nasycenie terminalami powinno być szczególnie wysokie.

No i cóż, rzeczywiście zapłacić kartą można tam niemal wszędzie. Nawet w kioskach z prasą widziałem terminale. Niestety, spotkała mnie przykra niespodzianka, gdy późno w nocy, używając karty, chciałem uiścić rachunek w restauracji. Okazało się, że nie jest to możliwe, bo terminal odmówił jej przyjęcia. Podobnie stało się z kartą mojego kolegi z konkurencyjnej redakcji. Na szczęście z sytuacji udało się wybrnąć, bo na kolacji byliśmy ze znajomymi Francuzami, którzy mieli przy sobie gotówkę. Inna sprawa, że znalezienie o późnej porze bankomatu, by wyjąć gotówkę i oddać dług, zajęło trochę czasu. W każdym razie pieniądze z maszyny wypłaciłem bez najmniejszego problemu. To jeszcze bardziej wzmogło moją ciekawość, dlaczego moja karta nie zadziałała w knajpie.

Po powrocie do Polski zacząłem drążyć temat. Wyjaśnienie zagadki nie było proste, ale wreszcie się udało. Okazało się, że ani mój bank – wydawca karty, ani międzynarodowa organizacja płatnicza, której logo widniało na karcie, nie odnotowali próby mojej płatności we Francji. Innymi słowy terminal francuskiej restauracji w ogóle nie przesłał informacji do centrum rozliczeniowego z prośbą o autoryzację transakcji. Trudno dociec dlaczego tak się stało, ale jedyne logiczne wytłumaczenie jest takie, że terminal świadomie został przez obsługę odłączony, by klientów zmusić do płatności gotówką

Nie chcę wymyślać, dlaczego na takie działanie się zdecydowała, aby nie zostać posądzonym o śmieszność. W każdym razie faktem jest, że Polak za granicą nie może być pewnym, że swoją kartą zapłaci wszędzie tam, gdzie będzie miał na to ochotę. A stąd wniosek dla wszystkich podróżnych z Polski: jedziesz za granicę, lepiej miej przy sobie choć trochę gotówki, bo nie znasz dnia ani godziny, gdy Twoja karta przestanie działać. W ten sposób oszczędzisz sobie konieczności wędrówki po obcym mieście w nocy, w poszukiwaniu bankomatu.

sobota, 20 października 2012

T-Mobile chce zainwestować w sklepy

Pewnie wiecie, że w ostatni czwartek sieć T-Mobile w bizantyjskim stylu ogłosiła uruchomienie usług NFC w swoich komórkach. Było naprawdę na bogato. Mnie osobiście zabrakło tylko fajerwerków. Organizatorzy nie zdecydowali się ich wystrzelić chyba tylko dlatego, że w środku dnia i podczas słonecznej pogody niewiele można byłoby zobaczyć.

W każdym razie NFC w wykonaniu T-Mobile to o wiele więcej niż kilka dni wcześniej pokazała sieć Orange. Przede wszystkim dlatego, że do telefonu będzie można podpiąć dowolną kartę, a więc także debetową czy kredytową, a nie tylko przedpłaconą, jak w propozycji francuskiej firmy. Poza tym do dyspozycji użytkownika oddawana jest instalowana na smartfonie aplikacja MyWallet. Odpowiednie oprogramowanie w Orange ma pojawić się dopiero w grudniu i póki co by sprawdzić historię operacji na karcie trzeba będzie logować się do serwisu w internecie.
Na razie z nowej usługi T-Mobile będą mogli korzystać klienci tylko dwóch instytucji – mBanku i Polbanku. Jeszcze w tym roku dołączą do nich ci z Citi Handlowego, Getinu i Millennium.

Jednak podczas czwartkowej konferencji padło jedno stwierdzenie pominięte w większości relacji z tego wydarzenia a dla mnie niezwykle znaczące. Prezes T-Mobile Miroslav Rakowski zadeklarował, że jego firma jest w stanie zainwestować pieniądze w rozbudowę sieci akceptacji, czyli zwiększenie liczby terminali do przyjmowania płatności kartami. Obecnie urządzenia te kupują agenci rozliczeniowi ale płacą za to handlowcy. Wydatek ten, oprócz niesławnej interchange, jest jedną z przyczyn dla których rozpoczęcie akceptacji kart wielu właścicielom placówek handlowych po prostu się nie opłaca. Jak wiemy, interchange wkrótce zostanie administracyjnie obniżona. Jeżeli do tego jeszcze szef T-Mobile dotrzyma słowa i zacznie dopłacać do terminali, Polska rzeczywiście może stać się prawdziwym liderem we wdrażaniu technologii płatności zbliżeniowych.

Na razie różne instytucje starają się utrzymać nas w przekonaniu, że takim liderem już jesteśmy. Nawet na czwartkowej konferencji padły tego rodzaju zapewnienia, z którymi nie mogę się zgodzić. Mam na myśli m.in. informację o tym, że spośród europejskich krajów to w Polsce jest najwięcej terminali do akceptacji transakcji bezstykowych. A uważni czytelnicy tego bloga wiedzą, że tak nie jest. Padło też stwierdzenie, że jesteśmy trzecim krajem na świecie, który wprowadza NFC na komórkach. I to może być prawda, jeżeli weźmiemy pod uwagę jedynie NFC z kartami MasterCarda. Tymczasem w kilku krajach w Europie działają już smartfony NFC z kartami Visy, o czym też już na tym blogu wspominałem.

środa, 17 października 2012

Masspay chce powalczyć z NFC

Możecie nie znać jej nazwy, bo firma działa od niedawna i jeszcze nie wypłynęła na szersze wody. Ale specjaliści z Masspay usilnie pracują nad pewnym pomysłem na płatności mobilne, który stanowić ma, w przekonaniu twórców, poważną konkurencję dla NFC.
Jak to ma działać? Płacić będzie można dowolnym aparatem komórkowym. Wystarczy nawet jakiś archaiczny model z ubiegłego wieku. Użytkownik telefonu, pragnąc zapłacić np. za kawę w restauracji, zadzwoni na wskazany przez obsługę knajpy numer. Połączenie będzie bezpłatne. W jego trakcie właściciel aparatu otrzyma informacje tekstową, z kwotą do zapłaty i prośbą o potwierdzenie płatności. Zrobi to za pomocą osobistego numeru PIN. I to wszystko, operacja ma zostać zakończona w ciągu kilkunastu sekund.
Tak ma wyglądać transakcja, ale zanim do niej dojdzie, klient będzie musiał zarejestrować się w Masspay, i swoje konto w tej firmie zasilić pewną kwotą, z której następnie będzie mógł płacić za produkty lub usługi. Z kolei restauracje bądź sklepy będą musiały nawiązać współpracę z Masspay, ale nie będzie to z ich strony wymagało inwestycji finansowych. Każdy kontrahent dostanie aplikację do systemu kasowego, która umożliwi przyjmowanie płatności bez dodatkowego sprzętu, oraz indywidualny numer telefonu, na który klienci będą dzwonić w celu uiszczenia rachunku.
Usługa będzie kierowana do wszystkich klientów, ale Masspay liczy, że szczególne zainteresowani nią będą przedsiębiorcy prowadzący sprzedaż w internecie, taksówkarze czy usługodawcy, którym instalacja terminala nie będzie się opłacać, np. fachowcy tacy jak hydraulicy. Masspay chce zainteresować swoim pomysłem także banki po to, by w przyszłości móc połączyć numer telefonu klienta z jego rachunkiem osobistym. To pozwoliłoby na dostęp przez komórkę bezpośrednio do pieniędzy na koncie. Usługa ma wystartować w pierwszym kwartale przyszłego roku. Firma nie zdradza, jak dużo klientów musi zdobyć, by biznes na siebie zarabiał.
Masspay liczy, że akceptanci będą zainteresowani przyjmowaniem płatności w ten sposób ze względu na brak konieczności inwestowania pieniędzy w dodatkowy sprzęt oraz brak wydatków stałych. Jedynym kosztem ma być niewielka prowizja od transakcji. Z kolei klienci mają być zainteresowani takimi płatnościami ze względu na funkcjonalność charakterystyczną dla wszystkich płatności mobilnych. Przewagą Masspay np. nad NFC ma być z kolei brak wymogów technicznych co do telefonu.
Oczywiście nie skazuję tego pomysłu z góry na porażkę. Ma pewne niezaprzeczalne zalety. Ale dostrzegam kilka problemów. Po pierwsze aby płatności te upowszechniły się, firma będzie musiała zadbać o rozbudowaną sieć akceptacji. Rzecz jasna o zdobycie partnerów będzie jej łatwiej niż np. agentom rozliczeniowym, wstawiającym terminale POS. Na korzyść Masspay przemawiają niskie koszty transakcji i brak bariery wejścia. Mimo wszystko jednak do każdego akceptanta trzeba będzie dotrzeć i go przekonać, by wszedł do systemu. A to zabierze dużo czasu no i pieniędzy, bo przecież pracownikom trzeba zapłacić za akwizycję kontrahentów.
Z drugiej strony trzeba zadbać o rozpowszechnienie usługi wśród indywidualnych klientów. A tu konkurencja rośnie. Właśnie wchodzi NFC, które ma, wydaje mi się, większe szanse na rynkowy sukces. Płatności zbliżeniowe są po prostu wygodne. Ponadto rozwiązań mobilnych jest całe mnóstwo, oferują je choćby banki (np. Foto Kasa od Citi) i będzie ich przybywać (np. nowa aplikacja PKO BP). Jak trudno na tym rynku zaistnieć i zacząć zarabiać pokazuje przykład firmy Sky Cash. Spółka działa od kilku lat, zdobywa dynamicznie klientów, ale wciąż jest na minusie.
Reasumując, wydaje mi się, że rozwiązanie Masspay może zdobyć na rynku niszę. Może nawet liczyć na większą skalę działania, zwłaszcza, że właściciele firmy mają plany ekspansji zagranicznej. Czy jednak skala ta wystarczy do tego, by na tym zarabiać? Życzę, żeby się udało, bo to ciekawy pomysł, no i polski a nie importowany. Ale nie będzie łatwo.

wtorek, 16 października 2012

Bankowcy docenili Uryniuka

Tak, tak, będę się chwalił. Ale musicie mi to wybaczyć. Nie każdego dnia przecież zostaje się dziennikarzem roku. Jeżeli jeszcze nie domyślacie się o co chodzi to śpieszę donieść, że Kapituła VII Kongresu Gospodarki Elektronicznej uhonorowała mnie takim tytułem. Znalazłem się w doborowym towarzystwie, bo wcześniej tytuł taki otrzymali Michał Macierzyński, niegdyś dziennikarz Bankier.pl a obecnie dyrektor Biura Innowacji w PKO BP i Maciek Samcik, bloger i redaktor Gazety Wyborczej.
Zdaję sobie sprawę, że części z Was nazwa tego kongresu niewiele powie. Gwoli wyjaśnienia informuję więc, że organizatorem całego przedsięwzięcia jest Związek Banków Polskich, czyli oględnie mówiąc przedstawiciele naszych banków. Biorąc pod uwagę fakt, że w swoich tekstach w Dzienniku Gazecie Prawnej oraz we wpisach na tym blogu często negatywnie odnosiłem się do niektórych decyzji podejmowanych przez te instytucje, takie wyróżnienie zyskuje na wartości. Zatem dziękuję niniejszym za dostrzeżenie i docenienie mojej pracy. Muszę przyznać, że to pierwsze tego rodzaju wyróżnienie w moim życiu, więc tym bardziej jest mi miło. Mam nadzieję, że bankowcom nie wydaje się, że mnie tym honorem kupili i teraz już nie będę piętnował ich głupich pomysłów. Jeżeli tak myślą, to muszę Ich zawieźć a Was jednocześnie zapewnić, że cały czas mam zamiar wytykać bankowcom pomyłki i chwalić te ich decyzje, które na to zasługują.

poniedziałek, 15 października 2012

Słabe to pierwsze NFC, byle do czwartku

mBank i Orange zaprezentowały dziś nową usługę opartą o technologię NFC – Orange Cash. Sprawdziły się moje wcześniejsze nieoficjalne doniesienia, że będą z niej mogli korzystać tylko użytkownicy płatniczych kart przedpłaconych mBanku. Szefowie sieci komórkowej tłumaczyli, że to ze względów bezpieczeństwa. Z badań wyszło im, że duża część ludzi, w obawie o kradzież pieniędzy, w ogóle boi się zbliżeniowo płacić, więc tym bardziej będzie miała opór przed płaceniem telefonem. Ograniczenie potencjalnej straty tylko do wysokości środków przelanych na kartę przedpłaconą ma ten strach przełamać. Ponadto oferta ograniczona jest tylko do klientów abonamentowych Orange, a więc posiadacze tzw. telefonów na kartę nie będą mogli z niej się cieszyć.
W ofercie Orange ma być na początek 9 modeli telefonów z zainstalowanym modułem NFC, m.in. od Samsunga, Nokii, BlackBerry i Sony. Wszystko to aparaty dość drogie, ale ich oferta ma się rozszerzać. Jak zadeklarował prezes Orange Polska, NFC już od dziś jest dostępne dla klientów. Na razie w przedsprzedaży internetowej. Do salonów naziemnych smartfony z tą funkcją mają trafić za tydzień.
Zaprezentowane wczoraj rozwiązanie ma trochę wad. Po pierwsze nie oferuje żadnej aplikacji na telefon, umożliwiającej np. podglądanie historii transakcji czy choćby salda na karcie. Odpowiednie oprogramowanie pojawi się dopiero w grudniu tego roku. Do tego czasu, aby sprawdzić ile aktualnie znajduje się pieniędzy na karcie, trzeba ją zarejestrować w internetowym systemie iBRE i zaglądać do sieci. Na osłodę ktoś, kto się na to zdecyduje, dostanie od mBanku premię w wysokości 15 zł. Może ją zwiększyć o dodatkowe 150 zł, jeżeli założy eKonto i z tego rachunku doładowywać będzie kartę, zainstalowaną w telefonie. Wtedy mBank będzie przez trzy miesiące zwracał mu połowę wartości doładowania, maksymalnie 50 zł miesięcznie.
Orange Cash jest więc rozwiązaniem przejściowym między kartą zbliżeniową a prawdziwym NFC. Może się sprawdzić jako sposób na wypłatę dla dzieci kieszonkowego, ale tylko pod warunkiem, że oferta aparatów będzie rozszerzona o tańsze modele. Większość klientów mBanku na pewno nie będzie nią zainteresowana. Zwłaszcza, że już we czwartek do ręki mogą dostać coś znacznie lepszego.
To właśnie tego dnia swoje rozwiązanie chce zaprezentować T-Mobile. Jak udało mi się dowiedzieć, w prezentacji wezmą udział, oprócz szefów sieci, także przedstawiciele BRE, Millennium, Polbanku i Citi Handlowego, czyli czterech banków, które jednocześnie uruchomią NFC z T-Mobile. Sieć ta ma zaoferować aplikację przypominającą Google Wallet. Będzie można podpiąć do niej jedną lub więcej kart debetowych lub kredytowych a w przyszłości także inne dokumenty, np. karnet na basen czy dowód osobisty itp. Na razie nie wiadomo, czy za NFC w T-Mobile będzie trzeba dodatkowo płacić. Bankowcy deklarują, że ze swojej strony nie będą pobierać dodatkowych prowizji. Start usługi przewidziany jest na początek listopada.

niedziela, 14 października 2012

Banki stracą pół miliona zł dziennie

Wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego banki z takim oporem wdrażają przelewy natychmiastowe. Krajowa Izba Rozliczeniowa system do obsługi tego rozwiązania uruchomiła już kilka miesięcy temu ale na razie przystąpiły do niego tylko cztery instytucje: BRE, Śląski, Meritum i Millennium. Z tego co wiem w tym roku grono to powiększy się o jeszcze dwa podmioty – BZ WBK i Alior.
Oficjalne zwłokę we wprowadzaniu nowej usługi banki argumentują brakiem czasu i budżetu na przystosowanie do niej swojego oprogramowania. Niedawno pisałem, że prywatna spółka Blue Media uruchamia konkurencyjny dla KIR-u system Blue Cash. Jej szansą na wygranie konkurencji z izbą jest właśnie fakt, że nie wymaga od banków tak wielu działań przygotowawczych.
Wydaje mi się, że jest jeszcze jedna przyczyna wzbraniania się przed szybkimi przelewami. W ubiegłym tygodniu byłem w Krakowie na międzynarodowej konferencji europejskich izb rozliczeniowych. Miałem okazję rozmawiać z ekspertami z naszego kraju i z zagranicy. I wyłonił mi się obraz polskich banków, które wcale nie chcą mieć szybkich przelewów, bo stracą na tym pieniądze, i to całkiem niemałe. Dlaczego?
Nie jest tajemnicą, że dziś bankowcy zarabiają na przetrzymywaniu środków swoich klientów. Jeżeli ktoś zleci przelew jednego dnia wieczorem, środki od razu znikają z jego konta, ale do nadawcy wychodzą dopiero następnego dnia po godz. 11. Tak działa tradycyjny system Elixir. Przez te kilkanaście godzin bank może kasą obracać i zarabiać na tym niezłe pieniądze. Mówi się, że nawet pół miliona złotych na dobę. Niezły zysk, co nie?
Nie dziwi więc opór przed wprowadzaniem nowej usługi. Pozostaje mieć nadzieję, że konkurencja wymusi na instytucjach udostępnienie szybkich przelewów, bo te w wielu sytuacjach po prostu się przydają. W Wielkiej Brytanii, gdzie przelewy natychmiastowe wystartowały kilka lat temu, już kilkanaście procent operacji wykonywanych przez klientów indywidualnych to transakcje ekspresowe.

sobota, 13 października 2012

mBank ogłasza start NFC

Zdają się potwierdzać moje informacje o tym, że to Orange jako pierwsza w Polsce sieć komórkowa wprowadzi NFC, czyli możliwość zintegrowania karty płatniczej z kartą SIM smartfona. Wcześniej wydawało się, że liderem w tym wyścigu jest T-Mobile, które kilka miesięcy temu z wielkim hukiem podpisało umowę o współpracy w tym zakresie z organizacją MasterCard. Wtedy start nowej usługi zapowiedziano na koniec lata. To się jednak nie udało z powodów, które wyjaśniłem w poście z 29 września.
Tymczasem prace nad wdrożeniem nowego modelu płatności znacznie przyspieszyły w Orange. Na poniedziałek zapowiedziano konferencję prasową z udziałem szefów tej sieci, BRE Banku i MasterCard, na której ma zostać ogłoszona data uruchomienia nowej usługi. Jak powiedziano mi w biurze prasowym BRE, który jest właścicielem m.in. mBanku, instytucja ta jako jedyna ma umowę z Orange, umożliwiającą oferowanie NFC. Niestety, na razie nie będzie można podpiąć pod komórkę karty debetowej a jedynie kartę płatniczą typu pre paid. Pewnie dlatego specjalistom z Orange udało się we wdrażaniu nowej usługi dogonić T-Mobile, które zamierza umożliwić swoim klientom integrację z SIM-em debetówki. A to wymaga trochę więcej zachodu i czasu.
Zresztą nie jest do końca przesądzone, że Orange bitwę o pierwszeństwo we wprowadzaniu nowej technologii już wygrała. W poniedziałek poznamy jedynie datę startu nowej usługi. Nie jest więc wykluczone, że T-Mobile jest równie zaawansowane w swoich pracach nad NFC i wystartuje ze swoim rozwiązaniem w tym samym czasie. Ponoć obie firmy uruchomią NFC tego samego dnia lub co najwyżej w kilku dniowym odstępie. Jasne jest jedynie, że z punktu widzenia marketingowego Orange ograło T-Mobile, ogłaszając start płatności zbliżeniowych przed nim. Klienci będą mieli do wyboru dwa modele telefonów, które takie transakcje umożliwiają. Pierwszy z nich to znany mi z testów Samsung Galaxy SIII. A drugi to jeden z nowych modeli Nokii. Więcej szczegółów na temat NFC w Orange i mBanku postaram się napisać w poniedziałek.

piątek, 12 października 2012

Wojna fundacji na raporty

Nie dalej jak trzy dni temu Fundacja Rozwoju Obrotu Bezgotówkowego, znana z walki o obniżenie prowizji interchange, zorganizowała konferencję prasową, na której zapowiedziała rychłe przedstawienie wyników pewnego badania. Ma ono dowodzić, jak dużo w naszym kraju kosztuje obsługa kart płatniczych na tle kosztów obsługi gotówki. Sondaż, zainicjowany przez FROB, ma patronat Narodowego Banku Polskiego, a przeprowadzany jest przez specjalistów z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego i firmy Millward Brown SMG/KRC.
Według mnie jest oczywistością, że dziś właściciele sklepów płacą dużo mniej za obsługę gotówki niż za przyjmowanie transakcji kartami. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy przychodzi to wszystko pokazać na konkretnych liczbach i dla całego rynku. Moim skromnym zdaniem jest to niewykonalne. I żadnym specjalistom nie uda się tego badania przeprowadzić tak, by nikt do wyników ich pracy nie mógł się przyczepić. Dotyczy to także sondażu, o którym piszę, zwłaszcza, że sama jego metodologia ma już luki. Nie uwzględnia choćby wpływu rozpoczęcia akceptacji płatności kartą na zwiększenie obrotów w placówkach handlowych. Badanie nie bierze też pod uwagę, że dziś obsługa kasowa, przede wszystkim dla dużych firm, oferowana jest przez banki jako gratis w pakiecie większej liczby usług finansowych. Gdyby urealnić jej koszt, a do tego w rzeczywistości może dojść już niedługo, na pewno będzie on sporo wyższy, niż przyjęto w badaniu. Obawiam się zatem, że końcowy raport z sondażu, który mamy poznać pod koniec przyszłego miesiąca, od razu znajdzie się w ogniu krytyki przeciwników ustawowego ścięcia interchange, z MasterCardem w pierwszym szeregu.
Tymczasem już w poniedziałek nieznana mi dotąd Fundacja im. Pułaskiego organizuje konferencję, na której ma przedstawić inny raport, tym razem o zgubnym wpływie regulacji na rynek kart, z jakim ponoć zetknęła się Hiszpania pod koniec ubiegłej dekady. Coś mi tu pachnie pozakulisowym działaniem MasterCarda. Nie chcę dezawuować Fundacji im. Pułaskiego. To, że ja jej nie znam nie znaczy przecież, że jest mało znana i że jej opinie nie mają wartości. Jednak szperając w internecie z łatwością można się zorientować, że dotychczas fundacja ta zajmowała się przede wszystkimi kwestiami polityki międzynarodowej. Skąd tu nagle zainteresowanie rynkiem kart?
Ponadto udowadnianie zgubnego wpływu regulacji hiszpańskim przykładem, to ulubione zajęcie MasterCarda, który do tej pory sprzeciwia się jakiejkolwiek ingerencji władzy w oligopol na rynku transakcji kartowych. Skojarzenia nasuwają się więc same.
Wybieram się na poniedziałkową konferencję Fundacji im. Pułaskiego. Jestem ciekaw odpowiedzi jej przedstawicieli na kilka niewygodnych pytań, które mogą paść. Jeżeli dowiem się czegoś ciekawego, na pewno napiszę.

środa, 10 października 2012

Jak Francuzi uczą płacić komórką

Pisałem kilka dni temu, że ostatnio byłem w Paryżu i odwiedziłem super nowoczesny oddział banku BNP Paribas. Na pierwszy rzut oka nie widać tam nic specjalnie nowoczesnego. Są wprawdzie stanowiska do podpięcia laptopa, są tablety i smartfony, na których można przetestować bankowe aplikacje mobilne, videoczat do kontaktu ze specjalistami od inwestycji, strefa automatyczna z bankomatem, wpłatomatem i maszyną do wymiany banknotów na mniejsze nominały. Ok, nie spotkamy takich rzeczy w każdym oddziale banku na świecie, ale same te gadżety nie powodują z automatu, że ta czy inna placówka może nosić miano ultra nowoczesnej.
Zwróciłem jednak uwagę na tutejszą strefę NFC. Pisałem w poprzednim poście o tym, że we Francji ta usługa już działa. Dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie miał do czynienia z płaceniem przez komórkę, zaakceptowanie tej formy dokonywania płatności może rodzić pewne trudności. Po pierwsze w zależności od zastosowanego rozwiązania, konieczne jest lub nie, uruchomienie na smartfonie aplikacji płatniczej. Jeżeli trzeba to robić, warto wypracować w sobie nawyk odpalania oprogramowania przed podejściem do kasy, by nie potrzebnie nie blokować kolejki w sklepie. Ponadto samo zbliżanie telefonu do terminala, by transakcja przebiegła szybko i za pierwszym razem, także wymaga pewnej wprawy. No i wreszcie, co tu ukrywać, aby publiczne obnażyć własny telefon, musimy pokonać pewien wewnętrzny opór, charakterystyczny dla wszystkich, którzy nie mają duszy ekshibicjonisty.
We francuskim banku można tego wszystkiego nauczyć się za darmo, nawet jeżeli nie jest się jego klientem. Wydzielono tu strefę testów NFC, ze swobodnym dostępem dla wszystkich. Zainstalowano terminal zbliżeniowy, który nie jest jednak podłączony do internetu. Bez ryzyka utraty pieniędzy i bez obawy o publiczną kompromitację, można spokojnie próbować korzystania z płatności komórką. Własną, bądź należącą do banku. Specjaliści czekają, żeby pomóc, no i oczywiście sprzedać coś w razie możliwości. Ale takie czasy, każdy chce zarobić.
Polskie banki są w przededniu uruchomienia NFC. Warto by było, żeby dobrze przemyślały strategię wprowadzenia tej usługi na rynek. Błędy popełnione na początku mogą dużo kosztować. Zaufanie do tej technologii i tak jest już u nas nadszarpnięte. Francuski przykład pokazuje w jaki sposób można oswajać ludzi z technicznymi nowinkami. Mam nadzieję, że nasze banki skorzystają z francuskich doświadczeń.
Tymczasem zakończyłem już testy Galaxy SIII z modułem NFC udostępnionego przez Visę oraz iPhona z nakładką NFC, jaką użyczył mi Bank Śląski. Wszystko już działa jak należy, ale nie obyło się bez przygód. Wkrótce o nich napiszę.

sobota, 6 października 2012

Europa wyprzedziła nas w NFC

MasterCard, Visa i banki utrzymują nas w przekonaniu, że pod względem rozwoju technologii zbliżeniowej jesteśmy w europejskiej czołówce. Mało tego, w żadnym innym kraju ponoć nie płaci się bezstykowo częściej niż u nas.
Nie chcę polemizować z tymi danymi ale chcę zwrócić uwagę, że nie do końca jest tak pięknie jak nam się wmawia. Infrastruktura, umożliwiająca płacenie zbliżeniowo wciąż kuleje. Wprawdzie co jakiś czas kolejna sieć sklepów czy restauracji ogłasza z dumą, że wymieniła terminale na zbliżeniowe, ale cały czas jest ich niewiele a szczególnie ciężko je znaleźć w placówkach handlowych zlokalizowanych poza wielkimi ośrodkami miejskimi. Obecnie najnowocześniejszych terminali jest najwyżej 80 tys. Dla przykładu w Wielkiej Brytanii mają ich ponad 120 tys. a we Francji – 200 tys.
Ale to nie koniec złych wieści. Ostatnio zostaliśmy wyprzedzeni we wprowadzaniu najważniejszej nowinki technologicznej w zakresie płatności zbliżeniowych, czyli NFC. Rozwiązanie umożliwiające integrację karty bankowej z kartą SIM komórki i płacenie telefonem, to dla większości Polaków wciąż nierealne marzenie. Dostęp do niego ma tylko niewielka grupa klientów – testerów w kilku bankach a udostępnienie usługi na szerszą skalę opóźnia się.
Tymczasem w innych krajach NFC już można mieć. Miałem okazję być ostatnio we Francji i wizytować jeden z ultranowoczesnych oddziałów BNP Paribas. Bank jest z tego oddziału niezmiernie dumny ale na mnie nie zrobił specjalnego wrażenia. Spodziewałem się automatycznych terminali, czytników biometrycznych i wielu stanowisk z komputerami a zobaczyłem niemalże zwykły oddział banku, jakich w Polsce widzimy co niemiara. Jego ultranowoczesność nie kryje się jednak w naszpikowaniu technologią, tylko na zupełnie nowym podejściu pracowników banku do klienta.
Ale to temat na zupełnie innych artykuł, którym niedługo się zajmę. Ważniejsze jest to, że między różnymi stanowiskami zobaczyłem plakat reklamujący płatności komórką. Zaskoczony byłem tym, że usługa ta jest dostępna dla każdego klienta, który przyjdzie do oddziału BNP Paribas. A jeszcze bardziej tym, że gdybym od oprowadzającej mnie po oddziale managerki z francuskiego banku, nie domagał się szczegółów na temat oferty w tym zakresie, to nawet nie przyszłoby jej do głowy chwalić się tym, że sprzedaje NFC. Bo tam usługa ta zaczyna powszechnieć. To prawda, że jeszcze niewielu klientów z niej korzysta, co przyznała sama przedstawicielka BNP Paribas. Ale testy, które na szerszą skalę teraz przeprowadza się u nas, we Francji były prowadzone dwa lata temu. A dziś NFC sprzedaje już 5 banków, więc przynajmniej dla pracowników instytucji finansowych nie jest to nic nowego. Podobnie w Czechach, gdzie NFC też jest już dostępne.
Być może wkrótce usługa ta zadebiutuje i u nas a opóźnienia uda się nadgonić. Wówczas bajka o naszym liderowaniu we wprowadzaniu tej technologii znajdzie odzwierciedlenie w rzeczywistości.

środa, 3 października 2012

Getin oddaje pieniądze

Nie należę do megalomanów nadmiernie podkreślających własne zasługi, jak robią to niektórzy moi koledzy po fachu. Nie mogę jednak powstrzymać się od zacytowania mejla, którego dostałem ostatnio od jednej z czytelniczek. To reakcja na mój ostatni wpis o zaleceniach Komisji Nadzoru Finansowego, w sprawie nieuczciwych praktyk sprzedażowych bankowców. Takie listy dodają motywacji do dalszego działania i sprawiają, że moja praca ma sens.
Pani Ewa napisała do mnie tak: W nawiązaniu do pańskiego artykułu z 1 października na temat zaleceń KNF-u w sprawie sprzedaży przez banki produktów ubezpieczeniowych oraz w nawiązaniu do moich e-maili do pana z sierpnia, po pańskim pierwszym artykule o Getinie i jego praktykach sprzedażowych, z radością informuję, co się wydarzyło. Getin Noble Bank, po złożeniu przeze mnie reklamacji 23 lipca i podpisaniu ugód na początku sierpnia, zwrócił mi wszystko, czyli 100 proc. moich wpłat do Kwartalnych zysków. Z poważaniem oraz ponownie z podziękowaniami za skuteczność pańskich tekstów – Ewa.
Niestety, jak widać z komentarzy pod moim postem sprzed dwóch dni, nie wszyscy mają tyle szczęścia co Pani Ewa. Większość sygnałów od poszkodowanych mówi o proponowanych przez GNB ugodach, polegających na zwrocie 80-90 proc. kwoty inwestycji. Niech jednak wieści od Pani Ewy będą pocieszeniem dla wszystkich tych, którzy jeszcze porozumienia z GNB nie podpisali. Jak widać szczęście może być całkiem blisko.
Dla mnie to nawet naturalne, że Getin nie pali się do oddawania klientom całości spornych kwot. Każdy grosz, który uda się zatrzymać, traktowany jest prawdopodobnie jako oszczędność bądź ekstra dochód, więc zwroty przychodzą Getinowi z niemałym oporem. Zwłaszcza, że im więcej osób ugodę podpisze, tym szanse na to, że pozostali niezadowoleni zawiążą koalicję zdolną złożyć pozew zbiorowy przeciw bankowi, są coraz mniejsze. Ale warto walczyć a w negocjacjach z Getinem powoływać się na przykład Pani Ewy. Czytelników mojego bloga zachęcam zaś by pisali do mnie w sprawach swoich finansowych problemów. Być może razem będziemy w stanie im zaradzić.

wtorek, 2 października 2012

PayTrade: kolejna piramida?

W sieci pojawiły się reklamy firmy PayTrade, która mami możliwością zarabiania nawet kilkudziesięciu procent zainwestowanej kwoty miesięcznie. Z założenia system jest dziecinnie prosty. Działa to tak. Inwestor, za pośrednictwem PayTrade, kupuje polisę kapitałową w jednym z normalnie działających towarzystw ubezpieczeniowych. To wypłaca PayTrade prowizję za pozyskanego klienta. Prowizja jest następnie inwestowana, a duża część zysków z tego tytułu wypłacana jest pierwotnemu inwestorowi. W efekcie wszyscy są szczęśliwi i zarobieni. Dodatkowo każdy kto poleci inną osobę zdecydowaną wejść do systemu, dostanie część prowizji z polisy tej nowej osoby. PayTrade na swojej stronie internetowej zachwala, że model został opracowany przez szwajcarskich matematyków, co ma gwarantować, że zarabia każdy i to dużo. Zastanawiam się, dlaczego matematycy ze Szwajcarii mają być lepsi od tych, np. z Laponii, ale to szczegół.
Pojawiają się jednak wątpliwości innego rodzaju. Po pierwsze firmy, których polisy miałyby być przez PayTrade sprzedawane, stanowczo zaprzeczają, jakoby z tym wynalazkiem miały cokolwiek wspólnego. Mowa tu przede wszystkim o dwóch ubezpieczycielach: Nordei i Compensie. Po drugie nie wiadomo w co pieniądze z prowizji miałyby być inwestowane. Na stronie PayTrade nie ma na ten temat mowy a na forach internetowych pojawiają się informacje, że spółka chce kupować farmy wiatrowe. Może pomysł nawet i ciekawy, ale z tego co się orientuję, to tego rodzaju inwestycja jest rozpisana na lata i pierwszych zysków nie należy spodziewać się zbyt prędko. PayTrade deklaruje zaś, że zarabianie zacznie się już wkrótce po wejściu do systemu. Wreszcie wszelkie wyliczenia odnośnie stóp zwrotu w systemie biorą pod uwagę kwotę inwestycji początkowej, czyli wspomniane ok. 6 tys. zł. Tymczasem by ubezpieczenie kontynuować, podobne kwoty trzeba wpłacać ubezpieczycielowi co roku, przez kolejne kilka lat. W przeciwnym razie ubezpieczenie przestaje działać a większość wpłaconych pieniędzy przepada.
Kolejna sprawa to firma, która za systemem stoi. Na stronie internetowej PayTrade nie ma żadnych informacji na temat zarządu spółki, doświadczeń czy posiadanego kapitału. W KRS firma o takiej nazwie nie istnieje. Jest za to spółka z ograniczoną odpowiedzialności o nazwie Investment Company and Partners. To ludzie z tej firmy zwracali się do Compensy z prośbą o możliwość sprzedawania ubezpieczeń tego towarzystwa w systemie PayTrade. Jak powiedział mi rzecznik Compensy pomysł wydał się jej prawnikom od razu podejrzany i dlatego do podpisania żadnej umowy dystrybucyjnej nie doszło.
Jak dla mnie sprawa szwindlem pachnie z daleka, zwłaszcza, że zainwestować trzeba całkiem niemałe pieniądze – w pierwszym roku ponad 6 tys. zł. Obawiam się jednak, że złapać się na to może sporo osób, o ile już się nie dały złapać.
Warto podkreślić, że organizatorzy całego przedsięwzięcia, na mój ogląd, dobrze znają przepisy i tak to wszystko poukładali, aby nikt do nich o nic nie mógł się przyczepić. Starannie zadbali, aby nie było podejrzenia iż pobierają środki w celu obciążania ich ryzykiem, co mogłoby stanowić podstawę zarzutu o prowadzenie działalności bankowej bez zezwolenia. Tu klient kupuje legalne ubezpieczenie, które faktycznie ma w kieszeni. Reszta jest na zasadzie dobrowolnych umów cywilnoprawnych, które nie mają znamion działania zabronionego. Obawiam się więc, że Komisja Nadzoru Finansowego, która sprawę bada, w świetle obowiązujących przepisów niczego złego zarzucić inicjatorom PayTrade nie będzie mogła. Do czasu pewnie aż wszystko się zawali a wtedy jak zwykle zrobi się larum i poszukiwanie winnego, jak to niedawno było z aferą Amber Gold.
Będę trzymał rękę na pulsie i jeżeli uda mi się dowiedzieć w sprawie czegoś nowego, na pewno Wam doniosę.

poniedziałek, 1 października 2012

Getin zapracował na kolejną rekomendację?

Jakiś czas temu pisałem o grupie kilkudziesięciu klientów Getin Noble Banku, którzy zastanawiają się nad złożeniem przeciw niemu pozwu zbiorowego. Osoby te czują się oszukane, bo sprzedano im długie, 10-letnie grupowe ubezpieczenie na życie z funduszem wmawiając, że w każdej chwili będą mogli z niego zrezygnować bez straty pieniędzy. Okazało się jednak, że wcześniejsze zakończenie Kwartalnego profitu czy Kwartalnego zysku, bo tak się te ubezpieczenia nazywały, oznacza utratę 30 proc. wpłacanych kwot.
Przedstawiciele Getinu zadeklarowali w rozmowie ze mną, że do złożenia pozwu nie dopuszczą a sprawę załatwią z rozgoryczonymi klientami po dobroci i bez sądów. I chyba dotrzymają słowa, bo czytelnicy donoszą iż rzeczywiście bank zaproponował im ugodę. Inna sprawa, czy są z niej zadowoleni. Getin oferuje bowiem zwrot od 80 do 90 proc. wpłaconych środków. Klienci muszą pogodzić się więc ze stratą od 10 do 20 proc. pieniędzy. Większość przystaje na taki układ bo wychodzi z prostego założenia, że odmowa oznacza konieczność dochodzenia racji przed sądem. A to będzie kosztować dużo pieniędzy, czasu i nerwów.
Ale heca z Kwartalnym profitem Getinu może mieć konsekwencje dla całego rynku bankowego w Polsce. W ubiegłym tygodniu Komisja Nadzoru Finansowego wystosowała do banków pismo, w którym gani je za sprzedawanie długookresowych i skomplikowanych produktów oszczędnościowych emerytom. I trudno oprzeć się wrażeniu, że sprowokował ją do tego właśnie Getin. KNF po dobroci radzi zaprzestania dystrybucji jakichkolwiek grupowych polis inwestycyjnych w obecnej formule. A konkretnie KNF domaga się, aby banki rozdzieliły funkcje ubezpieczającego i pośrednika ubezpieczeniowego.
Niby wiem co które pojęcie oznacza, ale po więcej wiedzy zadzwoniłem do fachowców z pytaniem, jak to ma wyglądać w praktyce. Mówią tak: dziś bank sprzedając grupówkę jest ubezpieczającym, bo ubezpiecza swoich klientów, a jednocześnie jest pośrednikiem, bo polisę sprzedaje pojedynczym osobom. Zdaniem fachowców, jeżeli banki będą chciały dostosować się do wymogów KNF, będą musiały albo zaprzestać w ogóle sprzedaży ubezpieczeń grupowych, albo wszystkich swoich doradców wyposażyć w licencję agenta ubezpieczeniowego. A to będzie ich sporo kosztować.
Czy banki dostosują się do wymogów nadzoru? Nie jestem tego pewien. Od kilku dni próbuje wyciągnąć z nich, co zamierzają w sprawie pisma z KNF zrobić. Na razie ściemniają, że pisma jeszcze nie dostali, a jeżeli dostali to jest ono aktualnie przedmiotem analiz prawnych i żadna decyzja nie została jeszcze podjęta. Domyślam się, że są w rozterce. Utrata wpływów ze sprzedaży produktów inwestycyjnych to gorzka pigułka do przełknięcia. Wydanie wielu milionów złotych na szkolenie doradców też pewnie im się nie uśmiecha. Mam takie przeczucie, że przyjmą taktykę zwlekania w oczekiwaniu na to co się wydarzy. Ale to może się zakończyć kolejną rekomendacją, która, jak pokazuje przykład zaleceń odnoszących się do kredytów, problem może i rozwiąże, z tym że przy okazji narobi wiele zamieszania na rynku. A skutki uboczne będą poważniejsze, niż się na początku wydawało.