poniedziałek, 21 października 2013

No i ruszyły mobilne płatności w Biedronce

Nie tylko klienci Pekao będą mogli z nich korzystać, bo aplikacja iKasa jest dostępna także dla użytkowników Alior Banku i Getinu. Aby dokonać transakcji trzeba podać kasjerce sześciocyfrowy kod, wygenerowany przez aplikację w smartfonie. Pracownik sklepu wprowadza cyfry do systemu i następuje płatność. Wszystko ma być szybkie, łatwe i przyjemne. 

Tyle że przed transakcją aplikacja musi być uruchomiona i połączona z internetem. A w sklepach Biedronki nie ma zapowiadanego wcześniej WiFi. Władze sieci doszły do wniosku, że rozwiązanie takie będzie zbyt skomplikowane. Dostęp do internetu musiałby być zabezpieczony, bo w przeciwnym razie korzystający z niego łatwo mogliby stać się celem ataku hakerów. A jeżeli dostęp byłby chroniony hasłem, to klienci musieliby w jakiś sposób je pozyskiwać a następnie się logować. Oj, wydłużyłoby to czas transakcji, wydłużyło...

W rezultacie krąg użytkowników aplikacji będzie ograniczony do najbardziej świadomych właścicieli telefonów komórkowych, których liczbę w skali kraju pewnie można określić na ok. milion osób (tak to szacowali kiedyś przedstawiciele mBanku zapowiadając start płatności zbliżeniowych NFC w telefonie). Jak dużo z nich kupuje w Biedronce? Pewnie sporo, ale mimo wszystko będą stanowili tylko niewielką część wszystkich klientów tej sieci dyskontów.

Pojawia się zatem podstawowe pytanie: po jasny gwint handlowcom taki eksperyment, skoro z góry wiadomo, że mało kto będzie z niego korzystał i nie ma szans na to, by w przyszłości krąg zainteresowanych znacząco się powiększył? Bo pomysły na płatności mobilne z wykorzystaniem hasła podawanego kasjerce to rozwiązanie prawie archaiczne i nie przyjmie się choćby nie wiem co. Również PKO BP musi wartko pracować nad udostępnieniem w swoim IKO funkcjonalności zbliżeniowej, bo w przeciwnym razie ograniczy grono swoich użytkowników do wąskiej grupy miłośników gadżetów.

Odpowiedź może być bardzo prosta. Być może właściciel Biedronki chce przetestować płatności bezgotówkowe, potwierdzić, że klienci płacący w ten sposób wydają więcej, albo przynajmniej nie wydają mniej, niż posługujący się gotówką. I uzasadnić decyzję o rozpoczęciu akceptacji kart, która, moim zdaniem, jest nieodwracalna. Zwłaszcza, że Biedronka zabiega o coraz bogatszego klienta. Świadczyć o tym może choćby fakt, że zabrania mówić o sobie: sieć dyskontów. Ma więc aspiracje sięgać do kieszeni lepiej uposażonych ludzi, którzy nie wyobrażają sobie życia bez plastikowej karty. A jak wytłumaczyć opinii publicznej rozpoczęcie akceptacji przy prowizji 0,5 proc., gdy wcześniej wielokrotnie deklarowało się, że nie dopuści się do zwiększenia kosztów dla dobra klientów?

Udzielanie odpowiedzi na to pytanie wydaje się zbędne. Zobaczycie, że w przyszłym roku ostatni Mohikanin obrotu gotówkowego zakończy pewną erę i rozpocznie przyjmowanie płatności kartami. I bardzo dobrze bo jako klient sieci handlowych i fan nowoczesnych technologii w bankowości, postrzegam Biedronkę jak dinozaura a brak możliwości płacenia tam kartą jest podstawowym powodem, dla którego jeszcze nigdy nie zrobiłem zakupów w sklepie z biedronką w logo.

sobota, 19 października 2013

Paytrade wciąż działa

Jakiś czas temu opisałem na blogu i w DGP przypadek firmy Paytrade. Możecie przypomnieć sobie o tym tutaj:


Swoją działalność firma reklamowała, jako cudowny sposób na zarabianie pieniędzy, wymyślony przez szwajcarskich matematyków. Na pierwszych chętnych, którzy zaangażowaliby się w ten biznes, czekać miały służbowe Porsche Cayenne. Już samo to sugerowało, że biznes jest co najmniej dziwaczny i ma nierealne założenia.

Na czym polegał? W wielkim skrócie: Paytrade werbowała osoby zainteresowane zakupem długoletnich polis kapitałowych. Klienci, za pośrednictwem Paytrade, mieli nabywać ubezpieczenia w jednym z towarzystw, które wypłacało z tego tytułu prowizję. Pieniądze te miały być inwestowane, np. w farmy wiatrowe, a duża część zysków z tego tytułu miała trafiać do pierwotnego inwestora. Dodatkowo każdy, kto polecił inną osobę zdecydowaną wejść do systemu, miał dostawać część prowizji z polisy nowego członka. W rezultacie wszyscy mieli być szczęśliwi i zarobieni.

Niestety, szybko okazało się, że towarzystwa ubezpieczeniowe, z którymi miała ponoć współpracować Paytrade, zaprzeczyły, aby jakakolwiek współpraca wiązała je z tą firmą. Z kolei sama Paytrade wylądowała na liście ostrzegawczej, prowadzonej przez Komisję Nadzoru Finansowego, jako podmiot wykonujący działalność bankową bez wymaganych zezwoleń. Wydawać by się mogło, że biznes wkrótce zwinie skrzydła i szybko ślad po nim zagnie. Ale okazuje się, że nie, bo firma cały czas funkcjonuje.

Aby sprawdzić, na jakich zasadach, postanowiłem spotkać się z jej przedstawicielem. Okazuje się, że za siedzibę Paytrade robi wynajmowane w centrum Warszawy tzw. wirtualne biuro na godziny. Choć te informacje mogą być już nieaktualne, bo teraz na stronie internetowej firmy w danych na temat centrali pojawia się adres z Nowego Jorku. Obecnie firma nie zajmuje się już sprzedażą ubezpieczeń, tylko prowadzeniem systemu czy klubu, a więc grupy osób, która w zamian za pewne korzyści jest w stanie zapłacić określoną kwotę. Ta kwota to nawet kilkaset euro. A korzyści, o których mowa, to np. usługi kancelarii prawnej, pomagającej rozwikłać spory z towarzystwami ubezpieczeniowymi. Część opłaty, wnoszonej przez osobę wstępującą do grupy, stanowi dochód osoby, która ją poleciła. I tak to ma się kręcić.

Dzisiaj zatem Paytrade to kolejny system marketingu wielopoziomowego tzw. MLM, jakich w sieci i w realu można znaleźć wiele. Niektóre z nich działają od lat, jak np. organizowany przez firmę Amway. Inne funkcjonują od niedawna, jak np. Lyoness. I często budzą kontrowersje a ludzie utożsamiają je z piramidami, co nie zawsze jest prawdą. Od piramidy finansowej systemy MLM różnią się tym, że jego uczestnik dostaje towar lub usługę w cenie odpowiadającej jego wartości, np. kosmetyki, na co w piramidzie liczyć nie można.

Pojawia się zatem podstawowe pytanie, czy usługi dostarczane członkom Paytrade są warte kilkaset euro. Mi wydaje się to co najmniej wątpliwe. Nie można też pominąć faktu, że firma wciąż znajduje się na liście ostrzeżeń KNF. Każdy, kto zastanawia się nad wejściem do tego systemu, powinien o tym pamiętać.

wtorek, 15 października 2013

Wersja light jeszcze wróci...

Czy banki mogą wrócić do wersji light serwisów transakcyjnych, przeznaczonych do używania na telefonach komórkowych? Tezę taką odrzuciła większość uczestników wczorajszej debaty z okazji 15-lecia bankowości internetowej, jaka odbyła się podczas Kongresu Bankowości Detalicznej. Mnie wydaje się jednak, że mogą nie mieć racji. 

 
Obecnie większość banków oferuje klientom aplikację, którą można zainstalować na smartfonie i dzięki niej sprawdzać saldo czy wykonywać przelewy z rachunku osobistego. Wersja light, czyli strona internetowa serwisu transakcyjnego specjalnie odchudzona, by lepiej działała na komórkach, postrzegana jest jako rozwiązanie przestarzałe i bez przyszłości. Wystarczy jednak przypomnieć sobie, że dawno temu, gdy bankowość internetowa startowała, również przeważały rozwiązania oparte na aplikacjach, tyle że instalowanych na komputerach osobistych. Było tak, ponieważ internet działał wówczas słabo a aplikacja pozwala oszczędzić ilość danych potrzebnych do przesyłania podczas sesji. Później, gdy jakość łączy poprawiła się, aplikacje ustąpiły pola serwisom działającym w przeglądarkach internetowych. I tak jest do dzisiaj, bo to rozwiązanie tańsze, bezpieczniejsze i łatwiej nim zarządzać.

Historia może się powtórzyć w przypadku bankowości mobilnej. Obecnie, ze względu na wciąż występujące problemy z szybkim internetem w komórce, aplikacja zainstalowana na smartfonie jest rozwiązaniem wygodnym dla klienta. Ale niekoniecznie dla banku. Przygotowanie i zarządzanie „apką”, jej aktualizacja i zabezpieczenia kosztują więcej niż utrzymanie serwisu przeznaczonego do przeglądarki. Wydaje się więc logiczne, że gdy jakość internetu mobilnego poprawi się, banki powrócą do nowej generacji serwisów light. Czy tak będzie oczywiście pewności nie ma, ale nie można z góry założyć, że aplikacje będą rządzić w bankowości mobilnej na wieki.

niedziela, 13 października 2013

Ważne zmiany w aplikacji Pekao

Jeżeli jesteś klientem tego banku, masz smartfona a przy okazji robisz czasem zakupy w Biedronce, to mam dla ciebie ciekawą informację. Od poniedziałku będziesz mógł płacić za zakupy w tej sieci dyskontów swoim telefonem bez konieczności zasilania przelewem elektronicznej portmonetki. Pekao wreszcie udało się połączyć aplikację płatniczą PeoPay z rachunkiem osobistym. Tak przynajmniej twierdzi biuro prasowe banku. 



Ostatnich kilka dni stoi pod znakiem ofensywy Pekao i jego rozwiązania służącego do transakcji mobilnych. Dopiero co okazało się, że Biedronka uruchomiła płatności bezgotówkowe z wykorzystaniem aplikacji PeoPay, a informację tę goni już kolejny news o integracji apki z kontem osobistym. Pekao stara się nadgonić dystans utracony do najważniejszego konkurenta, czyli PKO BP i aplikacji IKO. Dzięki sklepom Biedronki przy pomocy PeoPay można już płacić w ok. 8 tys. miejsc w całym kraju.

Oba banki walczą o wykreowanie standardu płatności mobilnych a każdy z nich ma nadzieję, że to jego pomysł jest lepszy. Mnie natomiast zastanawia, czy aby na pewno płatności mobilne to wynalazek, którego nam do szczęścia potrzeba a ich upowszechnienie się to tylko kwestia czasu. Czy będą jak poczta elektroniczna, która w praktyce całkowicie wyeliminowała potrzebę wysyłania papierowych listów? Czy też może będą jak wideorozmowa w telefonie komórkowym? Niemal każdy z nas może z niej korzystać we własnym smartfonie, jednak mało kto to robi a większość poprzestaje na zwykłej konwersacji. Może podobnie będzie z kartami płatniczymi, które nie dadzą się wyprzeć z rynku, gdyż w wystarczający sposób zaspokajają potrzeby płatnicze klientów? Wydaje mi się, że dziś jeszcze nie można odpowiedzieć na to pytanie z całkowitą pewnością.

piątek, 11 października 2013

Millennium zastawia pułapkę na kartowiczów

Większość z użytkowników kart kredytowych zapewne wie, a jeżeli komuś to jeszcze umknęło, donoszę, że wypłacanie nimi gotówki z bankomatów kompletnie się nie opłaca. Po pierwsze dlatego, że pobrane w ten sposób pieniądze od razu powiększają saldo zadłużenia, które podlega oprocentowaniu. A w przypadku kart kredytowych oprocentowanie to jest bardzo wysokie i zazwyczaj równe maksymalnemu limitowi, wprowadzonemu przez tzw. ustawę antylichwiarską. Obecnie wynosi 16 proc. w skali roku. Po drugie dlatego, że banki każą sobie słono płacić za skorzystanie kredytówką z bankomatu nawet swojego banku. Za tak nieprzemyślany gest klient karany jest więc podwójnie.

Z niemałym zdziwieniem powziąłem więc informację, że oto Millennium modyfikuje ofertę kart kredytowych i kwoty podjęte nimi z bankomatu zwalnia z oprocentowania w okresie bezodsetkowym. Ciężko było mi uwierzyć, że bank dobrowolnie rezygnuje z przychodów, zwłaszcza w okresie, gdy większość instytucji robi wszystko, by ze swoich klientów wycisnąć jak najwięcej. 



No i się nie pomyliłem. Wraz ze zmianą korzystną dla klienta wprowadzana jest inna, już mniej miła dla użytkowników kredytówek. Opłata za podjęcie gotówki z bankomatu za ich pomocą rośnie z, i tak już wysokich, 3 proc., do 3,99 proc. Przy czym podniesiona została także prowizja minimalna, z 7 do 9,99 zł. Co to oznacza? Załóżmy, że klient zdecyduje się wziąć z bankomatu 100 zł. A zachęcony ofertą Millennium uczyni to kartą kredytową. Za taką przyjemność zapłaci niemal 10 zł, czyli 10 proc. podejmowanej kwoty. Nawet jeżeli pieniądze spłaci w okresie bezodsetkowym i tak rzeczywiste roczne oprocentowanie takiego darmowego kredytu wyniesie ponad 200 proc. Taniocha, no nie?

Mam nadzieję, że żaden z moich czytelników nie da się złapać w pułapkę zastawioną przez Millennium. Zwłaszcza, że nie tak trudno ją dostrzec. Tym bardziej zastanawiające dlaczego i na kogo została zastawiona.

czwartek, 10 października 2013

Nie dajcie się złapać na lokaty z funduszem

Coraz więcej znajomych pyta mnie o opłacalność zakładania lokat z funduszem. Produkty tego typu znajdują się w sprzedaży już kilkunastu banków a przez niektóre z nich, jak np. BGŻ Optima, są intensywnie promowane zabawnymi reklamami w telewizji. Kuszą klientów superwysokim oprocentowaniem, na poziomie 6 czy 7 proc. w skali roku. Na tle standardowych 3 czy 4 proc. to całkiem sporo. Nie dziwię się więc, że ten wynalazek banków może wzbudzać zainteresowanie wielu osób. 



Ale nie dajcie się nabrać na ten haczyk. Cytując klasyka: lokata z funduszem ma tyleż wspólnego z tradycyjnym depozytem co krzesło z krzesłem elektrycznym lub demokracja z demokracją ludową. Innymi słowy zakładając lokatę z funduszem w gruncie rzeczy decydujecie się na rozpoczęcie oszczędzania z funduszem inwestycyjnym. Lokata jest przy tym tylko dodatkiem, który ma za zadanie zwabić was do banku.

Czy to się zatem może opłacać? Może, ale tylko pod warunkiem, że jesteście przekonani iż inwestowanie z funduszem to jest to, czego wam w życiu do szczęścia potrzeba. Wówczas kilka procent w skali roku, jaki dostaniecie na bezpiecznej lokacie, możecie potraktować jak wisienkę na torcie. A jeżeli bank oferuje możliwość zakupu jednostek funduszy bez opłaty za nabycie i umorzenie, to nie zapłacicie dodatkowych prowizji.

Reszta od lokat z funduszem powinna się trzymać z daleka. O zysku z wysoko oprocentowanego depozytu szybko zapomnicie i zostaniecie z funduszem, którego nie tak łatwo się pozbyć. Oczywiście w każdej chwili można umorzyć jednostki i otrzymać zwrot kapitału. Jeżeli jednak jest to fundusz akcyjny, a uwierzcie mi na słowo, że wraz z lokatami zazwyczaj sprzedawane są właśnie takie najbardziej agresywne produkty, trzeba mieć niezłego nosa, żeby wyjść z niego bez straty. Poza tym aby skorzystać z promocyjnej stawki na lokacie, w fundusz włożyć trzeba co najmniej dwa razy tyle. Potencjalne straty mogą być więc dużo wyższe, niż zysk z promocyjnego depozytu.

środa, 9 października 2013

Pekao nie dogoni PKO na skrzydłach Biedronki

No i wystartowały płatności mobilne w sieci dyskontów Biedronka. Może nie tak hucznie jak można by się spodziewać, bo nie we wszystkich sklepach i nie od razu, ale, jak donoszą internety, w niektórych placówkach sieci można już płacić telefonem. W ogóle to dziwna sytuacja zaistniała. Przyzwyczajony jestem do tego, że jeżeli jakaś firma wprowadza nowe rozwiązanie na rynek, to raczej chce się tym pochwalić a nie ukrywa się przed światem. Z Biedronką jest inaczej, bo oficjalnie nic nie mówi na temat aplikacji płatniczej a o jej wdrożeniu dowiadujemy się jakby przez przypadek, czy też dociekliwość moich kolegów po fachu. Znaczy to, że z jakichś powodów sieć dyskontów tym rozwiązaniem się nie szczyci. Trudno mi dociekać dlaczego, może po prostu nie wierzy w jego powodzenie albo boi się jakiegoś blamażu, gdy coś pójdzie nie tak? Lub nie jest to dla niej aż tak istotne?

W każdym razie od razu rozgorzała dyskusja, jak start płatności mobilnych w Biedronce wpłynąć może na powodzenie budowanego przez PKO BP systemu IKO. Moim zdaniem wcale nie wpłynie. Jeżeli rzeczywiście inne banki wejdą w koalicję z PKO przy budowie tego systemu, IKO zyska ogromną bazę klientów. Już ma szeroką sieć dostępnych bankomatów a wkrótce może zyskać jeszcze większą sieć akceptacji w sklepach (wejście do sojuszu zapowiedział największy agent rozliczeniowy czyli First Data). Jakiemukolwiek konkurencyjnemu systemowi będzie coraz trudniej. Poza tym pomysł płatności wprowadzony w Biedronce oparty jest na wirtualnej portmonetce. A to rozwiązanie tylko dla fascynatów i nie ma szans na upowszechnienie się, tak jak nigdy w naszym kraju nie zdobyła dużej popularności karta przedpłacona.

Jednak najlepiej na całym zamieszaniu wyjdzie Pekao. Bo to właśnie ten bank współpracuje z Biedronką przy płatnościach mobilnych i dostarcza jej swoją aplikację PeoPay. Tymczasem Pekao jest także agentem rozliczeniowym, czyli dostarcza do sklepów terminale do płatności kartami. I teraz pytanie, kto dostarczy takie urządzenia do trzech tysięcy sklepów Biedronki, gdy ta zdecyduje się przyjmować karty? Bo według mnie władze tej sieci nie będą miały wyboru i prędzej czy później podejmą decyzję o wprowadzeniu akceptacji kart. Bank Pekao stanie się wówczas jej naturalnym partnerem przy tej operacji. A dojść do tego może już w przyszłym roku, gdy prowizja od transakcji kartami spadnie do 0,5 proc.