wtorek, 31 lipca 2012

Szykują się dwa pozwy zbiorowe przeciw Getinowi


Wiele wskazuje na to, że wkrótce rozwiąże się worek z grupowymi pozwami przeciwko bankom. A negatywnym bohaterem tych wydarzeń może być Getin Noble Bank. Kancelaria „Wierzbowski Eversheds” na swojej stronie internetowej opublikowała wczoraj ogłoszenie, w którym informuje o trwających pracach nad pozwem przeciw Getinowi. Kancelaria zachęca poszkodowanych klientów do przyłączenia się do grypy 28 osób, które już zdecydowały się pozwać bank do sądu. Ogłoszenie można zobaczyć tutaj:


Chodzi o sprawę sprzed kilku lat, kiedy to po wybuchu kryzysu finansowego złoty uległ znacznemu osłabieniu. Wszyscy spłacający kredyty we frankach szwajcarskich boleśnie to odczuli na własnej skórze, gdy nagle ich raty urosły o kilkaset złotych. Getin zaproponował wówczas swoim klientom aneks do umowy, gwarantujący obniżenie raty na dwa lata o kilkaset złotych miesięcznie. Wszystko, dzięki zaniechaniu pobierania części odsetek. Klienci czują się jednak oszukani, bo bank nie do końca poinformował ich, że niespłacone odsetki zostaną doliczone do kapitału zadłużenia. W efekcie po okresie dwóch lat rata będzie wyższa, niż na początku. W dodatku za aneks Getin policzył sobie sowitą prowizję. I niby w tym aneksie napisane było co i jak, ale klienci uważają, że nie do końca wszystko było w porządku. A w związku z tym, że sprawę przygotowania pozwu w swoje ręce wzięli doświadczeni prawnicy z kancelarii znanej z wcześniejszego pozwu przeciwko BRE Bankowi, można wnioskować, że poszkodowani zupełnie bez racji nie są. Za beznadziejną sprawę taka kancelaria pewnie by się nie wzięła.
GNB broni się jednak. Maciej Szczechura, członek zarządu GNB, z ręką na sercu mówił mi dzisiaj, że bank proponując klientom aneks naprawdę miał szczere intencje. Spodziewano się, że po krótkim okresie zawirowań na rynkach finansowych złoty ponownie się umocni i spadek kursu franka zrekompensuje klientom wzrost raty, wynikający ze skapitalizowania zaniechanych odsetek. Jak wiemy nic takiego jednak się nie stało, przeciwnie – nasza waluta jeszcze bardziej się osłabiła. Stąd rozgoryczenie klientów, ale Szczechura dodaje, że przecież każdy wiedział co podpisywał i na jakie ryzyko się narażał. Nie wiem, jak tam do końca było. Być może sąd to rozstrzygnie, ale przedstawiciel zarządu GNB zarzeka się, że do żadnego pozwu nie dopuści i konflikt rozwiąże polubownie. Wydaje mi się, że mógł to zrobić już wcześniej, zanim sprawy zabrnęły tak daleko. Co do jego dobrej woli można więc mieć wątpliwości.
Przy okazji jednak warto zwrócić uwagę na jeden jeszcze aspekt, który być może umyka pokwrzywdzonym. Jeżeli sąd przyzna im rację, sporny aneks może zostać uznany za niebyły. W tym układzie kolejne raty kredytowe zostaną im obniżone, ale oznacza to także, że będą musieli z dnia na dzień oddać Getinowi całość odsetek, których dzięki aneksowi przez dwa lata bankowi nie spłacili. Może to być kwota nawet kilkunastu czy kilkudziesięciu tysięcy złotych. Dla wielu może to okazać się problemem a zwycięstwo nad Getinem – zwycięstwem pyrrusowym.
Ale to nie koniec problemów GNB. Kolejni klienci skarżą się na Getin, że oszukał ich sprzedając im produkty strukturyzowane. Chodzi o 10-letnie lokaty ubezpieczeniowe „Kwartalny zysk”. Zgodnie z zeznaniami klientów doradcy GNB sprzedawali je zapewniając, że po 6 miesiącach od podpisania umowy będzie można zrezygnować z inwestycji bez żadnych kosztów. Tymczasem w jednym z dokumentów, będących załącznikiem do umowy, pojawia się dodatkowa opłata, która oznacza, iż niezależnie kiedy umowę się zerwie, klientom zostanie wypłacone maksymalnie 70 proc. zainwestowanej kwoty. A chodzi o całkiem spore pieniądze. Większość poszkodowanych osób to emeryci, którzy powierzali Getinowi oszczędności całego życia, nieraz po kilkaset tysięcy złotych. Straty mogą więc sięgać kilkudziesięciu tysięcy. Rozmawiałem dziś z Iwo Gabrysiakiem z kancelarii „Wierzbowski Eversheds”, który stwierdził, że ci ludzie też się do niego zgłosili. Dokumenty są w tej chwili analizowane przez prawników i nie jest wykluczone, że kancelaria podejmie się reprezentować także ich.
Trochę więcej szczegółów na ten temat jutro w „Dzienniku Gazecie Prawnej”.

piątek, 27 lipca 2012

Rekord w zbliżeniówkach. Kolejnego nie będzie?

Śmiało można stwierdzić, że Polacy zakochali się w kartach zbliżeniowych. Mimo, że wciąż stanowią one mniejszość w naszych portfelach i że czasem trudno znaleźć sklep, w którym terminal przyjmuje płatności bezstykowo, liczba transakcji kartami, jakie realizujemy w ten sposób, rośnie niezwykle dynamicznie. Dzieje się tak nawet mimo tego, że cały czas pojawiają się obawy o obniżone bezpieczeństwo używania kart bez wkładania plastiku do terminala. Czerwiec był kolejnym miesiącem, gdy liczba transakcji zbliżeniowych zamknęła się rekordową liczbą w skali Europy. Tylko w terminalach należących do First Data Polska (Polcard), wykonano ich prawie 1,2 mln. FDP ma ok. 13 tys. terminali zbliżeniowych a cały rynek to 70 - 80 tys. urządzeń. Zakładając więc, że transakcyjność na maszynach pozostałych agentów rozliczeniowych jest podobna jak u lidera rynku, liczbę transakcji bezstykowych w czerwcu można szacować na ok. 7 mln. Jeszcze w styczniu było to dwa razy mniej. Nie tak okazale wygląda wartość transakcji, bo dla terminali Polcardu w minionym miesiącu wyniosła niewiele ponad 17 mln zł. Wartość dla całego rynku może więc sięgać 100 mln zł. Trudno się jednak temu dziwić, bo zbliżeniowo płacimy za niewielkie zakupy. Średnia wartość transakcji to kilkanaście złotych.
Nie ma co jednak ukrywać, że choć popularność transakcji zbliżeniowych zwiększa się bardzo szybko, na tle liczby transakcji dokonywanych w tradycyjny sposób wygląda jeszcze mizernie. W I kwartale wszystkimi rodzajami kart Polacy zapłacili prawie 280 mln razy. Kwota tych operacji to ponad 95 mld zł.
Czy rynek płatności zbliżeniowych będzie rozwijać się nadal? Bankowców niepokoi maczanie palców w ustawie o usługach płatniczych przez polityków. Po tym, jak nie udało się zawrzeć kompromisu w sprawie obniżki interchange partie polityczne urządziły festiwal projektów ustaw, zakładających obniżkę tej prowizji administracyjnie. Trwa licytacja, kto zmniejszy ją najbardziej. Adam Tochmański, szef departamentu systemu płatniczego w NBP stwierdził, że zbyt mocne obniżenie interchange przez posłów może doprowadzić do spadku opłacalności wydawnictwa kart. Jego zdaniem niektóre banki mogą w ogóle zrezygnować z wydawania plastików klientom. Nie zdradził o jaki poziom opłaty mu chodzi, ale Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich, powiedział mi, że prowizja na poziomie 1,1 proc. to w tej chwili granica opłacalności dla banków. Tymczasem najbardziej radykalny projekt poselski zakłada zejście z interchange do poziomu 0,5 proc.
Nie ma wątpliwości, że w obecnej chwili obniżenie interchange jest konieczne. Gdyby zrobić to rozsądnie, banki wcale nie musiałyby na tym stracić, przynajmniej w perspektywie dwóch czy trzech lat. Janusz Diemko, prezes FDP stwierdził w rozmowie ze mną, iż kilka dużych sieci handlowych jak Biedronka czy Makro już przy prowizji w okolicach 1 proc. mogłaby zdecydować o instalacji terminali kartowych. Wtedy wartość transakcji mogłaby urosnąć o kilkadziesiąt miliardów złotych praktycznie z dnia na dzień. A to w znacznym stopniu zrekompensowałoby bankom obniżki. Według mnie Tochmański przesadził mówiąc, że banki kart nie będą wydawać. Najwyżej podniosą opłaty za ich wydanie lub używanie. Ponadto zawsze znajdzie się jakiś bank, który zechce wykorzystać sytuację i zaproponuje ekstra ofertę, by darmową kartą zdobyć klientów.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Superlokata wycofana ze sprzedaży


Dwa miesiące temu Bank Pocztowy zaskoczył konkurencję i oszczędzających, wprowadzając do oferty 24-miesięczną lokatę rentierską z oprocentowaniem znacznie przewyższającym odsetki proponowane przez inne banki. Podczas gdy większość instytucji biła się między sobą lokatami trzy czy sześciomiesięcznymi, oferując pięć może sześć procent rocznie, Pocztowy zaoferował dwuletni depozyt, gwarantując odsetki na poziomie siedmiu procent. W dodatku była to lokata rentierska, umożliwiająca wypłatę odsetek co miesiąc. To ważne dla osób mających nieco większy kapitał, bo dzięki temu nie muszą czekać na profity ze swoich oszczędności do końca okresu lokaty.
Niestety, dziś lokaty rentierskiej już w Pocztowym nie można kupić. Jak powiedziała mi rzeczniczka banku Magda Ossowska-Krasoń, bank zebrał tyle długoterminowych depozytów ile było mu potrzeba, i nie chce więcej płacić siedem procent, bo to zbyt kosztowne. A konkretnie zebrał 300 mln zł.
Biorąc pod uwagę trendy panujące dziś w polskiej bankowości detalicznej wydaje się, że Bank Pocztowy idzie pod prąd. Podczas gdy większość instytucji stara się wydłużyć średnią długość depozytów, bo wymaga tego nadzór, bezpieczeństwo płynnościowe i zbliżające się regulacje Bazylei III, Pocztowy rezygnuje ze stałego dopływu „długich” lokat. Ale czy na pewno Pocztowy popełnia błąd?
Długie lokaty nigdy nie były w Polsce popularne. Z wyjątkiem sytuacji, gdy 10 lat temu Marek Belka wprowadzał podatek od zysków kapitałowych i opłacało się zakładać depozyty na 10 czy 20 lat, by uniknąć płacenia daniny państwu. Polacy wolą zakładać krótkie lokaty wychodząc z prostego założenia, że nigdy nie wiadomo co się może zdarzyć. Na wypadek, gdyby trzeba było skorzystać z oszczędności lepiej nie tracić zarobionych odsetek, jak dzieje się to w sytuacji zrywania długiej lokaty. Zwłaszcza, że różnica w oprocentowaniu między depozytami na miesiąc czy na rok nigdy nie była zbyt duża. Również lokaty rentierskie nie cieszą się w Polsce zbyt dużą popularnością. Obecnie w swojej ofercie ma je tylko kilka banków. Nic dziwnego, bo większość naszych rodaków zarabia delikatnie mówiąc średnio, więc i zgromadzony przez nich kapitał oscyluje wokół kilku czy kilkunastu tysięcy złotych. Miesięczne odsetki od takiej kwoty to ledwie kilkadziesiąt złotych. Taka kwota żadnego budżetu, nawet domowego, nie uratuje. Nie można więc jej traktować jako dodatkowe źródło dochodu. Ponadto odsetki na bieżąco konsumowane sprawiają, iż siła nabywcza oszczędności z miesiąca na miesiąc zmniejsza się, nieuchronnie degradując kapitał.
Może więc rzeczywiście Pocztowy poprawił sobie wskaźniki na tyle, że przy zmniejszającej się akcji kredytowej nie potrzebuje już długich lokat. A może kierownictwo banku doszło do wniosku, że o wiele taniej można zdobyć potrzebną płynność oferując krótsze i mniej zyskowne depozyty. A może jeszcze za wcześnie na długie lokaty rentierskie? Na bardziej dojrzałych rynkach należą one do podstawowych elementów oferty niemal każdego banku. Ale tam kapitał budowany był przez dziesięciolecia. U nas kumuluje się od niedawna i nie ma go na tyle dużo, by miesięczne zyski z jego posiadania wystarczyły choćby na rachunek za prąd.

niedziela, 22 lipca 2012

Nowy mBank ruszy z opóźnieniem


Nowa odsłona mBanku jest chyba najbardziej wyczekiwaną premierą w polskiej bankowości. Na marcowej konferencji prezes BRE – Cezary Stypułkowski, zapowiedział, że chce, aby nowy mBank stał się najnowocześniejszym bankiem detalicznym nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Dzięki integracji z mediami społecznościowymi, płatnościom mobilnym, usługom opartym o geolokalizację i przyjaznemu systemowi transakcyjnemu, ma stanowić niedościgniony wzorzec dla konkurencji. Tak jak 10 lat temu pierwszy mBank. Prezes Stypułkowski zapowiedział wówczas, że przed Bożym Narodzeniem nowy mBank zostanie udostępniony klientom.
Od tego czasu dużo się jednak zmieniło. Po pierwsze Alior uruchomił Synca, który stanowić będzie najpoważniejszą konkurencję dla mBanku. Najwyraźniej managerowie Aliora spieszyli się, by za wszelką cenę wyprzedzić i wypracować przewagę nad nowym mBankiem, nim ujrzy on światło dzienne. Niestety, nie da się ukryć, że pośpiech ten widać w sposobie wprowadzenia na rynek i funkcjonowaniu Alior Synca. Mnóstwo, opisywanych w prasie i sieci, niedoróbek sprawia wrażenie, że Sync powstawał na kolanie.
Wszystko wskazuje na to, że BRE chce uniknąć tego błędu. Kilka dni temu Cezary Kocik, nowy członek zarządu BRE odpowiedzialny za część detaliczną, nieśmiało przyznał w rozmowie ze mną, że grudniowego terminu uruchomienia nowego mBanku najprawdopodobniej nie uda się dotrzymać. Przedstawiciel BRE za nic w świecie nie chciał przyznać jednak, że to efekt słabego wejścia Synca. Według mnie jednak to, że Sync nie zachwycił, uspokoiło nieco kierownictwo BRE. Za pewne doszło do wniosku, że Synca nie ma co się bać. Problemy Aliora na pewno też dały do myślenia BRE, by dokładnie przetestować rozwiązania, jakie mają zostać uruchomione. Kocik sam zresztą mówił mi, że funkcjonalności w nowej odsłonie mBanku będzie mniej, niż pierwotnie planowano, właśnie po to, by nie sparzyć się jakimś niewypałem.
Nowy mBank nie będzie więc na początku oferował usług w oparciu o geolokalizację. Chodzi np. o informowanie klientów przechodzących obok jakiegoś sklepu, że właśnie czeka na nich tu jakaś promocja albo prezent. Nie będzie też płatności mobilnych. Będzie natomiast wszystko to, co dziś klienci mają w starym mBanku, tylko trochę w ładniejszym opakowaniu. Będzie także system do zarządzania domowym budżetem, integracja książki odbiorców przelewów z kontaktami na Facebooku, a także przelewy na konto znajomych z tego portalu. Generalnie więc, żadna rewolucja, wszystko to już znamy. Ale kierownictwo BRE zapewnia, że rewolucją nie będą nowe rozwiązania, tylko to, jak sprawnie będą działać i jak wygodnie będzie się z nich korzystać. Natomiast realnym terminem uruchomienia nowego mBanku ma być koniec pierwszego kwartału przyszłego roku.
Tymczasem na rynku pojawiły się pogłoski, że BRE może mieć problem z zapewnieniem finansowania inwestycji pod tytułem nowy mBank. Cezary Kocik stwierdził jednak, że dla BRE to przedsięwzięcie priorytetowe, kasa jest zarezerwowana i nie ma takiej możliwości, aby jej zbrakło. Zobaczymy. Braki w funduszach na pewno uda się zauważyć w ostatecznym kształcie nowego mBanku. Cała rozmowa z Cezarym Kocikiem i Jarosławem Mastalerzem, odpowiedzialnym w BRE za informatykę, wkrótce w Dzienniku Gazecie Prawnej.

niedziela, 15 lipca 2012

PKO BP chce wygryźć Visę i MasterCarda


Bank PKO BP przez wielu postrzegany jest jako skostniała instytucja, wciąż tkwiąca w dawnym systemie. Krąży nawet dowcip, że nie przypadkowo swoją siedzibą zbudowała w miejscu, w którym w przeszłości stało kino o dźwięcznej nazwie Moskwa.
Ale ostatnimi działaniami zarząd banku chce udowodnić, że to jedynie stereotyp, nie mający żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. Najpierw zaprezentowano nowe Szkolne Kasy Oszczędności. Twór dobrze znany pokoleniu dzisiejszych trzydziesto- czy czterdziestolatków i nie koniecznie dobrze się kojarzący, zyskał nowoczesne oblicze z kartą i internetowym systemem transakcyjnym. W zamierzeniach banku SKO mają wychować nowe pokolenie młodych klientów i, jak mówił mi niedawno odpowiedzialny za ten projekt w PKO Michał Macierzyński, odzew ze strony szkół i dzieci jest tak duży, że nawet sami twórcy rewitalizacji tej marki są nim zaskoczeni.
Teraz PKO BP chce zaskoczyć konkurencję własnym systemem płatności mobilnych. Większość banków nie kryje, że testuje różnego rodzaju rozwiązania w tym zakresie. Przeważnie są to jednak pomysły w oparciu o technologię dostarczaną przez dwie wielkie organizacje płatnicze, czyli MasterCard i Visa. PKO BP chce wyjść z własnym rozwiązaniem.
O tym, jak ma to mniej więcej wyglądać, kilka tygodni temu pisał Puls Biznesu. Mi udało się poznać trochę więcej szczegółów. Płatności mobilne PKO BP mają się opierać o aplikację, którą będzie można zainstalować na dowolnym smartfonie. Ma to być przewaga w stosunku do technologii NFC, która wymaga odpowiedniego aparatu telefonicznego oraz partycypowania w całym przedsięwzięciu operatora komórkowego. Aplikacja PKO będzie instalowana na dowolnym, w miarę nowoczesnym telefonie, działającym w dowolnej sieci. Poprzez „apkę” klient zyska dostęp do swoich pieniędzy na koncie: będzie mógł robić przelewy, zarządzać lokatami i tradycyjnymi kartami. Ale system będzie otwarty także na osoby, nie będące klientami PKO. Bank będzie bowiem sprzedawał karty pre paid, podłączone do rachunku technicznego, choć w tym wypadku nie będzie dostarczana plastikowa karta a jedynie aplikacja. Za jej pomocą będzie można zapłacić za zakupy w sklepach, w których terminale do obsługi kart dostarcza, należący do PKO BP, eService. W kraju jest ich ponad 50 tys. Gotówkę będzie można pobrać z bankomatów należących do banku za pomocą kodu wygenerowanego przez aplikację na komórce.
Jak udało mi się dowiedzieć, prace nad wprowadzeniem tego rozwiązania są bardzo zaawansowane. Powiedziano mi, iż plany zakładają uruchomienie płatności jeszcze w tym roku. Oficjalnie bank jednak nie chce tego komunikować w tym momencie, bo nie ma pewności czy tak ambitnego terminu uda mu się dotrzymać. Ale pomysłodawcy są przekonani, że właściciele sklepów będą z otwartymi rękoma witać klientów tak płacących za zakupy, gdyż interchange będzie kilkakrotnie niższy niż pobierany dziś od transakcji Visą czy MasterCardem. Przedstawiciele PKO BP liczą też, że dzięki swoim zaletom proponowane rozwiązanie wygra z NFC i to szybko, a bank od początku zacznie na tym zarabiać, dzięki masie krytycznej, jaką zapewnią obecni klienci.
Czy stanie się tak w rzeczywistości, wszyscy się wkrótce przekonamy. Ale jeżeli rozwiązanie się przyjmie, polska instytucja może stworzyć faktyczną konkurencję dla promowanej na całym świecie przez organizacje płatnicze technologii NFC.