czwartek, 29 listopada 2012

Millennium pomaga oszczędzać

Millennium jako pierwszy bank w Polsce uruchomi za kilka dni narzędzie do zarządzania domowym budżetem, dostępne z poziomu aplikacji mobilnej na smartfonie. Argumentując wprowadzenie tej innowacji, Ricardo Campos, szef departamentu bankowości elektronicznej w Millennium tłumaczy, że jego bank chce koncentrować się na opracowywaniu rozwiązań atrakcyjnych i użytecznych, bo klienci nie lubią gadżetów nieprzydatnych na co dzień. W jego opinii Manager Finansów w komórce spełnia oba kryteria.

O aplikacjach z kategorii personal finance management pisałem już kilka razy. W Polsce zaczęło być o nich głośno wiosną tego roku, gdy kilka banków, w tym Millennium, BPH czy ING, udostępniły takie narzędzia swoim klientom. Co do zasady trzeba powiedzieć, że mogą być nieraz przydatne. W natłoku codziennych obowiązków nie mamy zwykle czasu na skrupulatne spisywanie i podliczanie wydatków. Tymczasem wiedza o tym na co i ile wydajemy, jest niezbędna do tego, żeby domowy budżet zracjonalizować w sytuacji, gdy nie wystarcza do pierwszego.

Pojawia się oczywiście podstawowe pytanie: czy potrzeba do tego narzędzi z kategorii PFM. Przecież większość Polaków po otrzymaniu pensji płaci swoje stałe rachunki a całą resztę dostępnych środków wydaje na żywność czy ubrania. Gdy brakuje funduszy na kanapki dla dzieci, trudno przypuszczać, że finansowy manager pomoże jakieś pieniądze zaoszczędzić. A aktualny stan konta łatwo sprawdzić, uruchamiając internetowy serwis transakcyjny banku. Niemniej jakaś część klientów na pewno chwali sobie możliwość korzystania z narzędzi PFM. Potwierdza to statystyka Millennium, który chełpi się, że jego Managera Finansów klienci uruchamiają kilka milionów razy miesięcznie.

Pytanie tylko, czy będą potrzebować do tego komórki. Wykresy i tabele o wiele wygodniej przeglądać w komputerze czy na tablecie, które oferują zdecydowanie większy monitor. Z drugiej strony osobiście znam ludzi, którzy praktycznie nie używają komputera, bo ekran smartfona kompletnie do szczęścia im wystarcza. Mają go zawsze przy sobie a przy tym nie uruchamia się całą dobę jak poczciwy pecet. Dla pewnej grupy klientów Millennium Manager Finansów w telefonie będzie przydatny. Wątpię jednak, by stal się wabikiem, który przyciągnie do tej instytucji klientów z innych banków.

środa, 28 listopada 2012

BNP Paribas też chce gonić Synca

Jakiś czas temu był u nas taki bank, jak Fortis Bank Polska. Instytucja ta uchodziła swego czasu za jedną z najnowocześniejszych na naszym rynku. Jako jedna z pierwszych wprowadziła na przykład bankowość internetową dla klientów indywidualnych. Dziś Fortis Bank Polska już nie ma bo kilka lat temu jego spółka matka z Belgii została przejęta przez francuskiego inwestora. Obecnie Fortis to BNP Paribas Polska. I właśnie ten bank chce nawiązać do tradycji swojego poprzednika i wrócić do grona najnowocześniejszych banków w naszym kraju.

Jak chce tego dokonać? Przede wszystkim zamierza unowocześnić swój internetowy serwis transakcyjny. Ma również zamiar udostępnić swoim klientom aplikację mobilną na smartfony oraz płatności NFC w komórkach. Kiedy to wszystko nastąpi? Nowy serwis transakcyjny ma pojawić się lada chwila, ale już nie w tym roku. W pierwszej połowie przyszłego roku ma wystartować aplikacja mobilna w komórkach a NFC pod koniec przyszłego roku.

Czy BNP Paribas uda się zaskoczyć czymś nowym? Czy powróci do roli jednego z liderów nowoczesnej bankowości detalicznej w Polsce? Czy uczyni z tego na tyle ważką zaletę swojej oferty, by pomogła ona pozyskiwać nowych klientów? No nie wiem. Chyba będzie to bardzo trudne. W sytuacji, gdy funkcjonuje już tzw. bank nowej generacji, czyli Alior Sync, a wkrótce światło dzienne ujrzeć ma nowoczesny Getin Up oraz nowy mBank, nie będzie łatwo do tej grupy doszlusować. Nie sądzę więc, by BNP Paribas planowanymi zmianami przekonał do siebie nowych klientów.

Wydaje mi się natomiast, że nowa oferta BNP Paribas Polska może być doskonałą niespodzianką dla obecnych jego klientów, którzy do tej pory nie mogą czuć się rozpieszczani technologicznymi gadżetami. A to przecież dla takich gadżetów wielu z nich dawno temu otworzyła konta w polskim Fortis Banku. Mogą mieć nadzieję, że dzięki nowej propozycji BNP Paribas większości swoich kompleksów się pozbędą i przynajmniej na razie będą mogli przestać się zastanawiać nad zmianą banku.

czwartek, 22 listopada 2012

Alior i BZ WBK wsiadają do ekspresu

Kolejne dwa banki wejdą do systemu przelewów ekspresowych, prowadzonego przez Krajową Izbę Rozliczeniową. Jeszcze w tym miesiącu transakcje natychmiastowe zaoferuje BZ WBK. Natomiast 1 grudnia ta sama usługa trafi do oferty Alior Banku. W rezultacie w systemie będzie znajdować się już 6 banków. Oprócz tych wymienionych wyżej to Meritum, Millennium, Śląski i BRE, który usługę udostępnia klientom biznesowym. Pewne jest już, że w przyszłym roku do systemu Express Elixir dołączy kolejnych osiem instytucji.

Jak na razie statystyka odnośnie liczby wykonywanych przelewów ekspresowych za pośrednictwem systemu KIR nie jest imponująca. W lipcu, czyli w pierwszym miesiącu po uruchomieniu nowego rozwiązania, wykonano jedynie 291 transakcji tego typu. Miesiąc później było to 412 operacji. We wrześniu już 2287 a w październiku – 2515. W listopadzie znaczącego wzrostu raczej nie będzie ale jest szansa na skokowe zwiększenie liczby wykonanych operacji w grudniu, po przyłączeniu dwóch nowych banków do systemu.

Nie chcę po raz kolejny rozpoczynać dyskusji na temat przydatności przelewów ekspresowych. Pisałem już na ten temat kilka razy. Zastanawiam się natomiast, czy a jeżeli tak to w jaki sposób upowszechnienie się tej usługi przyczynić się może do powstania nowych usług rozliczeniowych. Bardzo jestem ciekaw, czy ktoś wpadnie na jakiś pomysł wykorzystania przelewów natychmiastowych do stworzenia na przykład systemu płatności mobilnych. Interesujące jest również, jak zmieniać się będzie popularność przelewów ekspresowych, oferowanych już dziś przez Blue Media, czyli firmę spoza systemu bankowego. Według mnie w krótkim czasie rynek operacji natychmiastowych zostanie zdominowany przez KIR. Ale jak będzie naprawdę, okaże się pewnie w ciągu najbliższych paru miesięcy.

wtorek, 20 listopada 2012

VeriFone będzie działać lepiej niż Square

Square to firma, która robi ogromną karierę w Stanach Zjednoczonych. Udostępnia możliwość przyjmowania płatności kartą bankową poprzez nakładkę instalowaną na smartfonach. Z rozwiązania tej firmy korzysta coraz więcej podmiotów, którym dotychczas przyjmowanie płatności kartami po prostu się nie opłacało. Chodzi np. o specjalistów takich jak hydraulicy czy ślusarze. Teraz dzięki niewielkiemu urządzeniu, które mogą mieć zawsze przy sobie i podłączać do swojego smartfona poprzez gniazdo słuchawkowe, mogą przyjmować płatności bezgotówkowe.

Niestety, pomysłu Square nie można wprost zaimplementować w Polsce. W USA wciąż królują karty z paskiem magnetycznym a Square umożliwia przyjmowanie płatności właśnie takimi plastikami. W Polsce wydawane są nowocześniejsze karty z chipem, których amerykańskie nakładki nie obsługują.

Nad rozwiązaniem tego problemu pracuje firma VeriFone. To międzynarodowy koncern, jeden z największych dostawców terminali do akceptacji płatności kartowych. Jego urządzenie ma pozwalać na akceptowanie płatności kartami z chipem, czyli takimi, jakie obecnie są wydawane w naszym kraju. VeriFone ma nadzieję, że nakładka oraz specjalna aplikacja, działająca na urządzenia z systemem iOS oraz Android, zdobędzie dużą popularność wśród przedsiębiorców, którym do tej pory nie kalkulowało się instalowanie klasycznych terminali. Przedstawiciele spółki zapewniają, że ich nakładka będzie dostępna dla wszystkich agentów rozliczeniowych w Polsce i za jej pośrednictwem będzie można akceptować płatności zarówno kartami MasterCard jak i Visa. To ma odróżniać rozwiązanie VeriFone od innych, dostępnych w Polsce, jak Payleven, które pozwalają na przyjmowanie płatności jedynie kartami tego pierwszego.

VeriFone ma nadzieję, że jego nakładka będzie dostarczana przez agentów przedsiębiorcom za darmo. Ale prowizja od transakcji będzie dużo wyższa, niż prowizja od transakcji w tradycyjnych terminalach. Wszystko po to, by bariera rozpoczęcia akceptacji była praktycznie zerowa a jednocześnie agent mógł zarobić. Nie bez znaczenia jest także potrzeba uniknięcia zjawiska kanibalizacji klasycznych terminali nowym rozwiązaniem.

Na razie nie wiadomo, kiedy nowe rozwiązanie ujrzy światło dzienne. Udało mi się dowiedzieć, że prace nad urządzeniem oraz odpowiednim oprogramowaniem są już zaawansowane, ale nie da się ich ukończyć w tym roku. Realnym terminem jest pierwsza połowa przyszłego.

Czy pomysł VeriFone chwyci w Polsce? Jest jeden problem: agenci rozliczeniowi będą musieli przekonać hydraulików, stolarzy, parkieciarzy itd., żeby ujawnili swoje prawdziwe dochody. Dziś płatności za swoje usługi przyjmują w gotówce i żaden urząd skarbowy nie wie, ile zarabiają naprawdę. Gdy pieniądze przejdą przez konto w banku, będzie trzeba zapłacić od tego podatek. Mam pewne podejrzenia, że nie będzie łatwo fachowców do tego przekonać. Ale mogę się mylić.

piątek, 16 listopada 2012

Są pierwsze bankomaty zbliżeniowe

Kilka razy pisałem już, że banki i niezależne sieci przygotowują się do uruchomienia bankomatów, wypłacających pieniądze w technologii zbliżeniowej. Dowodziłem, że bez udostępnienia takiej funkcjonalności, nie będzie możliwe całkowite zastąpienie plastikowych kart telefonami z NFC. Moi rozmówcy podkreślali, że technologicznie są gotowi do uruchomienia zbliżeniowych bankomatów. Nie mogą jednak zrobić tego na większą skalę, bo brakuje standardów, na jakich takie maszyny mają działać. Za ich przygotowanie odpowiedzialne są organizacje płatnicze a najbardziej zaawansowany w pracach nad odpowiednim dokumentem jest MasterCard.

Tymczasem w ostatni czwartek Bank Śląski ogłosił rozpoczęcie pilotażu, w ramach którego uruchomiono dwa urządzenia umożliwiające wypłatę gotówki zbliżeniowo. Bankomaty stoją w Katowicach i w Warszawie. Na razie obsługują tylko klientów Śląskiego, korzystających z kart MasterCarda. Niezależnie od wypłacanej kwoty wymuszają podanie kodu PIN. Ustalono też maksymalny limit wypłaty zbliżeniowej – bez włożenia karty do maszyny nie można wypłacić więcej niż 200 zł. Na razie nie wiadomo, kiedy kolejne urządzenia zostaną wyposażone w moduł bezstykowy oraz kiedy klienci innych banków będą mogli z nich korzystać. Pilotaż ma potrwać kilka miesięcy i dopiero po jego zakończeniu zostanie podjęta decyzja co do dalszego rozwoju usługi. W Śląskim powiedziano mi, że na razie trwają zaawansowane prace nad udostępnieniem bankomatów zbliżeniowych także dla użytkowników kart Visa. Ma do tego dojść w ciągu najbliższych tygodni.

Projekt Śląskiego to jedna z pierwszych na świecie prób wdrożenia technologii zbliżeniowej w bankomatach. Wcześniej próbowano tego między innymi w jednym z hiszpańskich banków. Tam bezstykowo mogli wypłacać pieniądze użytkownicy kart Visa. Pilotaż w Śląskim pokazuje, że prace nad standardami wypłat zbliżeniowych mogą być zaawansowane. Należy się spodziewać, że gdy tylko zostaną zakończone, nowa technologia szybko się upowszechni.

Jeżeli zaś chodzi o same standardy, to oczywiste jest, że jednym z nich powinna stać się konieczność zatwierdzanie każdej wypłaty kodem PIN, niezależnie od podejmowanej kwoty. Zastanawiam się natomiast, czy uzasadnione jest limitowanie kwoty wypłaty zbliżeniowej. Jeżeli wymagane będzie podanie PIN-u, to zabezpieczenie kwotowe chyba można sobie darować.

czwartek, 15 listopada 2012

Obniżka interchange zadziała na szkodę rynku?

Planowana administracyjna obniżka prowizji kartowych (tzw. interchange) pozwoli zaoszczędzić kilkaset milionów złotych wielkim sieciom handlowym. MasterCard jako jedyny duży gracz na rynku protestuje przeciw regulacji tylko dlatego, że jednakowy dla wszystkich limit interchange uniemożliwi mu realizację biznesowej strategii. Banki nie stracą na tym ani grosza, bo obniżkę interchange zrekompensują sobie podwyżkami innych prowizji. Regulacja spowoduje, że trudniej będzie funkcjonować niezależnym firmom oferującym płatności bezgotówkowe, takim jak SkyCash czy Masspay. Sieć akceptacji kart wcale się nie powiększy. Za wszystko i tak zapłacą klienci, którzy na całym regulacyjnym zamieszaniu będą stratni najbardziej.

Takie, częściowo kontrowersyjne tezy, postawił wczoraj Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha i na specjalnie zwołanej konferencji prasowej starał się je udowodnić.

To, że w krótkim terminie na ustawowej regulacji interchange najlepiej wyjdą sieci handlowe, właściwie nie podlega dyskusji. Kwoty, jakie te firmy oraz właściciele sieci stacji paliw, przelewają rokrocznie na konta agentów rozliczeniowych z tytułu przyjmowanych transakcji kartami, idą w setki milionów złotych. Obniżka interchange praktycznie z dnia na dzień zmniejszy im znacząco koszty działalności. Z tą tezą Gwiazdowskiego zgadzam się w całej rozciągłości.

Zgadzam się także, że regulacji najbardziej boi się MasterCard. Nie pamiętam już kto po raz pierwszy użył pewnego określenia, które bardzo dobrze oddaje sytuację, jaka panuje na rynku organizacji płatniczych. To odwrotna konkurencja, gdzie lepszym jest ten podmiot, który jest droższy. Organizacja, która ustanowi wyższy interchange, ma większe szanse na to, że banki będą jej karty wydawać. MasterCard, jako firma droższa, konsekwentnie zwiększa swój udział w rynku kosztem oczywiście Visy. Gdy ustalone zostaną stawki maksymalne, najważniejsza przewaga MasterCarda w tej odwrotnej konkurencji zniknie.

Ale z pozostałą częścią wywodu Roberta Gwiazdowskiego trudno mi się zgodzić. Twierdzi on, że banki na ustawowym obniżeniu interchange nie stracą ani grosza, bo zrekompensują to sobie podwyżkami innych prowizji. To prawda, że zjawisko kompensacji może nastąpić. Mało tego, ono już się dzieje. Kilka banków zdążyło podnieść prowizje za prowadzenie rachunku czy używanie karty. Nie wierzę jednak, że uda się im całkowicie odzyskać pieniądze utracone na zmniejszeniu interchange. Obecnie wpływy banków z tej opłaty to ponad 1,5 mld zł rocznie. Jak łatwo policzyć, obniżenie interchange do 0,5 proc. z obecnych ok. 1,6 proc. oznacza spadek przychodów z tego tytułu o jakiś miliard złotych. Zakładając, że Polacy mają w portfelach z grubsza licząc ok. 30 mln kart, banki na każdej z nich stracą ok. 30 zł. Średnio. A przecież aktywni użytkownicy plastików, czyli tacy którzy korzystają z nich kilka razy w miesiącu, to pewnie mniej niż połowa ogólnej liczby. To na nich banki będą musiały rekompensować sobie utracone wpływy, bo ci, którzy z kart korzystają od czasu do czasu, na wypadek drastycznych podwyżek prowizji, po prostu zrezygnują z posiadania karty. Czy wyobrażacie więc sobie ściągnięcie z aktywnego użytkownika karty dodatkowych 60 zł rocznie? Bo ja nie. Poza tym, nawet gdyby miało to się stać, na pewno znajdą się na rynku banki, które mimo wszystko zechcą zaoferować karty „za zero”, z czego uczynią swoją przewagę konkurencyjną. Podwyżki dla innych musiałyby być więc jeszcze większe. Według mnie jest to nie do zrobienia. Teza Gwiazdowskiego raczej obalona choć akurat to, czy banki na wszystkim stracą czy zarobią jest najmniej ważne w całej awanturze o interchange.

Ekspert Centrum im. Adama Smitha podnosi też, że ustawowa regulacja zmniejszy opłacalność wprowadzania na rynek nowinek technologicznych, pozwalających płacić bez użycia karty. Usługi tego typu oferuje dziś np. spółka Sky Cash, do wprowadzenia swoich rozwiązań przygotowuje się firma Masspay czy PKO BP. O tych pomysłach pisałem już na tym blogu. Gwiazdowski uważa, że wprowadzanie tego rodzaju rozwiązań jest możliwe tylko dlatego, że interchange jest wysoki. Istnieje bowiem silna motywacja do szukania modeli biznesowych umożliwiających dokonywanie tańszych płatności mobilnych bez użycia kart. Obniżenie interchange spowoduje, że szukanie takich rozwiązań będzie nieopłacalne.

Z tą opinią kompletnie nie mogę się zgodzić. Po pierwsze dlatego, że zaletą rozwiązań mobilnych niezależnych od kart wcale nie jest cena tylko inne cechy, których karty nie mają. Na przykład Sky Cash umożliwia opłacanie za parking w mieście za faktyczny czas postoju dzięki funkcji start-stop. Karty tego nie zapewniają i nawet jeżeli byłyby zupełnie bezpłatne, ludzie będą korzystali ze Sky Cash właśnie ze względu na unikalne właściwości. Gwiazdowski uważa, że pozostawienie teraz rynku samego sobie spowoduje, że za dwa lata prowizje i tak spadną właśnie za sprawą pojawienia się alternatywnych systemów. Trochę sobie w ten sposób zaprzecza, bo trzymając się jego logiki, można wysnuć wniosek, że systemy alternatywne teraz się pojawią, ale będą musiały upaść za dwa lata.

Gwiazdowski mówi też, że obniżenie interchange nie pozwoli na zwiększenie sieci akceptacji bo koszty dla mniejszych akceptantów wcale się nie zmniejszą. W jego opinii agenci rozliczeniowi obniżą wprawdzie prowizje od transakcji kartami ale jednocześnie podniosą opłaty za dzierżawę terminali. To według mnie kupy się nie trzyma. Bo konkurencja na rynku agentów rozliczeniowych jest ogromna. Świadczyć może o tym fakt, że większość przyrostu liczby akceptantów u poszczególnych agentów to nie nowe firmy, które zdecydowały się na rozpoczęcie przyjmowania kart, tylko podmioty podkupione od innych agentów. Podkupione oczywiście niższymi cenami. Nie wyobrażam więc sobie, że w tej sytuacji agenci zdecydują się na podniesienie cen dzierżawy terminala.

Reasumując więc konstrukcja myślowa Roberta Gwiazdowskiego jest ciekawa i wnosi coś nowego do dyskusji. W większości jednak jest naciągana do z góry postawionej tezy. Mam nadzieję, że teza ta powstała tylko dlatego, że Centrum im. Adama Stmitha z zasady jest przeciwko jakimkolwiek regulacjom w gospodarce. I że nie narodziła się ze względu na oportunistyczne interesy któregoś z podmiotów zaangażowanych w kartowy biznes. 

wtorek, 13 listopada 2012

Co łączy gazety z kartami Diners Club

Technologia zbliżeniowa, płatności NFC w komórkach oraz mobilne portfele. Tym żyje dziś branża związana z wydawnictwem i obsługą kart płatniczych. Można odnieść wrażenie, że firma, która nie bierze udziału w technologicznym wyścigu, nie ma szans utrzymania się na tym rynku.

Tymczasem istnieje pewna jego część, która jest zupełnie obojętna na całą tę maskaradę. To tzw. trójstronne systemy płatnicze, do których należy np. Diners Club. Chociaż plastikowe karty, wydawane przez tę organizację, są podobne do kart wydawanych przez Visę czy MasterCarda, to firma ta jakby z obojętnością patrzy na kolejne etapy rozwoju technologicznego, pokonywane przez jej czterostronnych konkurentów.

Kilka lat temu prawdziwą rewolucją na rynku kart było przejście z paska magnetycznego na chip. Obecnie większość banków znajduje się na etapie wymiany prostych kart z chipem na karty zbliżeniowe. Chociaż proces ten nie został jeszcze zakończony, kilka instytucji rozpoczęło już wydawania kart zintegrowanych z kartą SIM telefonu komórkowego. To oznacza, że plastikowy kartonik odchodzi w przeszłość i w ogóle nie jest potrzebny do tego, aby dokonywać płatności za towary lub usługi.

Tymczasem Diners Club jest kilka etapów wstecz. W polskim oddziale tej firmy udało mi się dowiedzieć, że dopiero w pierwszym kwartale przyszłego roku zostanie rozpoczęta wymiana kart z paskiem magnetycznym na te z chipem. O wydawnictwie w technologii zbliżeniowej na razie nikt nie myśli. Oczywiście jest przekonanie, że prędzej czy później będzie musiało do tego dojść, ale na razie jest to pieśń przyszłości. Realnym terminem wdrożenia technologii zbliżeniowej dla polskich użytkowników kart Diners Club jest może 2016 rok.

Rzecz jasna rozumiem, że karty Diners Club to specyficzne produkty, kierowane do specjalnego klienta i spełniające wyjątkową rolę w jego portfelu. Ich przykład doskonale jednak pokazuje, że nawet na rynku zdominowanym przez nowoczesne rozwiązania może sobie znaleźć miejsce system na pozór archaiczny, który, wydawać by się mogło, nie ma szans na przetrwanie. Mam nadzieję, że na tej samej zasadzie w nowoczesnym środowisku tabletów i aplikacji mobilnych odnajdą swoje miejsce i przetrwają na lata papierowe wydania gazet. Bo mnie trudno pogodzić się z myślą, że przyjdą czasy gdy papier spotykany będzie tylko w toalecie.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Pierwsze w Polsce zbliżeniowe taksówki

Ciekaw jestem, jak wielu czytelnikom tego bloga mówi cokolwiek nazwa firmy VeriFone. Domyślam się, że niewielu ją zna, choć z jej urządzeń korzystają pewnie wszyscy i to bardzo często. VeriFone jest liderem rynku produkcji terminali do obsługi transakcji kartami w sklepach. Ale wkrótce może być o niej głośniej. Firma ta uruchomiła bowiem system do obsługi bezgotówkowych płatności w taksówkach. Rozwiązanie oparte jest oczywiście o jej terminale, ale wzbogacono je o kilka innych i interesujących elementów.

Przede wszystkim terminale są przystosowane do przyjmowania płatności zbliżeniowych. To pierwsze takie urządzenia w Polsce, dostępne w taksówkach. Ponadto mają dotykowy ekran, dzięki któremu obsługa jest bardziej intuicyjna niż terminali tradycyjnych. Monitor umożliwia np. łatwy i szybki sposób pozostawiania kierowcy napiwku. Terminale w systemie taksówkowym VeriFone mają zainstalowaną specjalną aplikację, dzięki której możliwa jest akceptacja nie tylko tradycyjnych i zbliżeniowych kart płatniczych, ale także kart firmowych, wydanych przez korporację taksówkową współpracującym z nią na stałe przedsiębiorstwom. Możliwa jest płatność w ogóle bez użycia plastikowej karty, np. poprzez podanie na klawiaturze hasła złożonego z cyfr. W przyszłości urządzenia mają być zintegrowane z taksometrami, ale na razie nie pozwalają na to przepisy prawa.

Pierwszą korporacją taksówkową, która podpisała umowę z VeriFone, jest warszawska Glob Taxi, w której jeździ 460 samochodów. Wkrótce dołączy do niej wrocławska korporacja Serc i kilka innych z różnych miast Polski. Do końca przyszłego roku w systemie VeriFone ma być 4 tys. aut. Firmowi klienci poszczególnych korporacji będą mieli możliwość korzystania z pojazdów w innych miastach na takiej samej zasadzie, jak z aut korporacji w rodzimej miejscowości.

Jako fan płatności mobilnych cieszę się, że można będzie płacić w taryfach zbliżeniowo. Ale nie wierzę osobiście, że samo to zapewni systemowi VeriFone rynkowy sukces. Nie znam bliżej żadnego taksówkarza, ale z rozmów z kilkoma z nich przy okazji podróży służbowych wiem, że dużym problemem dla nich jest konieczność kilkudniowego oczekiwania na pieniądze od klientów, płacących kartą. Poza tym odstraszają ich wysokie koszty, związane z obsługą płatności bezgotówkowych. Przedstawiciele VeriFone zapewniają, że współpracujący z nią agent rozliczeniowy, czyli Bank Pekao, gwarantuje najkrótszy na rynku okres oczekiwania na pieniądze. Trafiają one na konto taksówkarza na następny dzień po transakcji – norma na rynku to przynajmniej dwa dni oczekiwania. VeriFone zapewnia również, że stawki za dzierżawę terminala oraz wysokość prowizji od transakcji, są bezkonkurencyjne.

Nie mam powodu w to nie wierzyć zwłaszcza, że całe przedsięwzięcie dopiero startuje. Żeby więc szybko osiągnęło skalę gwarantującą zarobek, stawki muszą być atrakcyjne. Myślę jednak, że dla wielu kierowców kluczowy jest natychmiastowy dostęp do pieniędzy za kurs. A to gwarantuje jedynie gotówka i rozwiązania aplikacyjne, takie jak np. FotoKasa z Citi Handlowego. Przewaga systemu VeriFone polega jednak na tym, że mogą za jego pomocą płacić bezgotówkowo klienci wszystkich banków w Polsce, a nie tylko jednego Handlowego. Z tym że wkrótce wszystkie działające w naszym kraju terminale kartowe zostaną wymienione na te bezstykowe. A w związku z tym taksówkarze z korporacji konkurencyjnych dla tych, które podpiszą kontrakty z VeriFone zyskają przywilej przyjmowania płatności bezstykowych. Pojawia się zatem pytanie, czy wówczas pozostałe zalety systemu VeriFone pozwolą mu zwyciężyć z konkurencją. Obawiam się, że całego rynku to on nie zdobędzie, ale swoje miejsce na nim może odnaleźć.

piątek, 9 listopada 2012

Senat przegłosował dodatkowe opłaty za karty

Senatorowie z Komisji Ustawodawczej oraz Komisji Budżetu i Finansów Publicznych przegłosowali wczoraj kilka zmian do swojej nowelizacji Ustawy o usługach płatniczych, która regulować ma wysokość opłat kartowych - interchange. Myślę, że jeżeli regulacja wejdzie w życie w tym kształcie, bankowcy i organizacje płatnicze nie będą zadowolone, ale włos z głowy im nie spadnie.
Najważniejszy zapis nowelizacji to oczywiście ten, wprowadzający maksymalny limit interchange. W przyszłym roku ma to być 1 proc. Przez kolejne dwa lata – 0,7 proc. a od 2016 roku – 0,5 proc. Przypomnę, że obecnie to ok. 1,6 proc. Zgodnie z wolą senatorów akceptanci, czyli właściciele sklepów, dostać mają prawo pobierania dodatkowej opłaty za przyjęcie płatności kartą kredytową. To niesławny surcharge. Ponadto właściciel każdego sklepu będzie miał prawo sam zdecydować, które karty akceptuje a które nie. Dziś, jeżeli handlowiec zdecyduje się przyjmować płatności plastikiem Visy czy MasterCarda, jest zmuszony akceptować wszystkie karty danej organizacji. Jeżeli w życie wejdzie senatorska nowelizacja, sklepikarz będzie mógł odrzucać np. kredytówki.
Bankowcy i organizacje płatnicze właśnie tego oraz prowizji surcharge chcieli za wszelką cenę uniknąć. Również handlowcy przyznawali, że w przypadku gdy zostanie określony limit interchange na odpowiednio niskim poziomie, dodatkowe zabezpieczenia przed wzrostem kosztów obsługi kart nie są aż tak potrzebne. Ostatecznie jednak zarówno dopuszczenie surcharge jak i możliwość wybiórczego akceptowania kart przegłosowano. Oba rozwiązania mają pełnić rolę straszaka na banki a jednocześnie mają być zabezpieczeniem na wypadek, gdyby organizacje płatnicze zechciały rekompensować sobie spadek interchange zwiększeniem lub wprowadzeniem innych opłat. W nowych realiach nie będą miały pełnej swobody w tym zakresie, bo właściciele sklepów będą mogli zdecydować o przyjmowaniu płatności jedynie kartami o niskich kosztach obsługi.
Ale bankowcy nie powinni płakać z tego powodu pod warunkiem, że będą grali fair. Moi znajomi z organizacji zrzeszających sieci handlowe i mniejsze sklepy deklarują, że zarówno surcharge jak i odrzucanie niektórych kart będą traktowane jako przywilej, a nie obowiązek. I stosowane będą tylko wtedy, gdy organizacje płatnicze lub banki będą innymi sposobami niż wysokość interchange, regulować swoje przychody z wydawnictwa kart.
Wczorajsza decyzja senackich komisji oczywiście nie oznacza, że znamy ostateczny kształt regulacji opłat kartowych. Do tego jeszcze daleka droga, bo sprawą muszą zająć się jeszcze parlamentarzyści izby niższej. Wszystko wskazuje jednak na to, że senackie rozwiązanie ma szansę przejść, bo wydaje się, że ma poparcie rządu oraz Platformy Obywatelskiej.

116 dni darmowego kredytu na karcie BPH

Większość banków oferuje karty kredytowe z okresem bezodsetkowym wynoszącym od 50 do 60 dni. To tzw. grace period. Bardzo fajne rozwiązanie dla osób, które umieją korzystać z kart kredytowych, jak z krótkiego, nieoprocentowanego debetu spłacanego zanim bank zacznie naliczać odsetki. Bo te są horrendalnie wysokie, przez co bardzo łatwo wpaść w pętlę zadłużenia. Mam kilkoro znajomych, którzy parę lat temu kupili karty kredytowe z zamiarem korzystania z nich właśnie w wyżej opisany sposób. Niestety, poznali na własnej skórze, że pieniądze z karty bardzo łatwo się wydaje ale trudniej oddaje. Część z tych znajomych do dziś nie może pozbyć się kredytu na karcie.
Na takie osoby dopiero co została zastawiona nowa pułapka. Bank BPH zaoferował karty kredytowe, na których grace period nie wynosi 50, 60 czy nawet 70, ale 116 dni. Oznacza to, że klient ma nie dwa a aż cztery miesiące na to, żeby się zadłużyć. W tym czasie w głowach użytkowników kredytówek może narodzić się właściwie nieograniczona ilość pomysłów na to, jak wydać nieswoją kasę. Zwłaszcza, że idą święta i większość ojców, matek, chrzestnych, ciotek itd. zostanie ogarniętych gorączką zakupów, której nawet widmo kryzysu nie będzie w stanie opanować. Domyślam się więc, że wielu właścicieli nowych kart BPH w pełni wykorzysta przyznane limity kredytowe z zamiarem szybkiego ich spłacenia na początku przyszłego roku. I wielu z nich nie dotrzyma danego sobie słowa...
Tak więc przyznać trzeba, że produktowcy z BPH wykonali kawał dobrej roboty a w ich wnyki wpadnie wkrótce dużo zwierzyny. Należy oddać im jednak sprawiedliwość i podkreślić, że nie sprzeniewierzyli się zasadzie, która od jakiegoś czasu towarzyszy wszystkim reklamom BPH. Bank ten chce być fair wobec swoich klientów. W promocji kredytówek także to widać. Promocja trwa tylko cztery miesiące. Po tym okresie grace period wraca do swojej zwykłej długości wynoszącej nieco ponad 50 dni. Zazwyczaj oferty tego rodzaju zobowiązują klienta do związania z bankiem umową na rok czy dwa, np. poprzez założenie rachunku osobistego. W promocji BPH takich haczyków nie znalazłem. Jeżeli klient po wykorzystaniu 116-dniowego okresu bezodsetkowego spłaci zadłużenie i zechce zrezygnować z karty, będzie mógł to zrobić bez ponoszenia żadnych dodatkowych kosztów. Być może specjaliści z BPH poszli na takie rozwiązanie z przemożnej chęci bycia fair wobec klientów. Bardziej prawdopodobne jednak, że zdecydowali się na to bo są pewni, że niewielu klientom uda się szybko spłacić dług, zaciągnięty podczas czterech miesięcy beztroskich zakupów.