poniedziałek, 31 grudnia 2012

Dlaczego w Polsce nie ma cudów...

Kilka dni temu dostałem z redakcji zamówienie na tekst chwalący dobrodziejstwa procentu składanego. Nic prostszego, pomyślałem. Opisać zalety zjawiska, o którym sam Albert Einstein mawiał, że to ósmy cud świata, będzie tak proste, jak skok ze spadochronu: stojąc w progu drzwi samolotu, unoszącego się na wysokościach, wystarczy zrobić jeden krok a później to już jakoś pójdzie. Niestety, im dłużej pracowałem nad materiałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że albo Einstein musiał się pomylić, albo zjawisko sprawdzające się w wielu krajach na świecie, w polskich realiach po prostu nie działa.

Większość z Was pewnie doskonale wie, czym jest procent składany. Czuję się jednak w obowiązku w kilku słowach wyjaśnić o co chodzi. Procent składany to, krótko mówiąc, odsetki od odsetek. Jeżeli założymy np. 30-dniową lokatę, po miesiącu bank naliczy zysk i dopisze go do kapitału oszczędności. Jeżeli ich całość złożymy ponownie na depozycie, w kolejnym miesiącu odsetki będą odrobinę większe, bo naliczone od nieco wyższej sumy.

W krótkich okresach czasu, te niewielkie wzrosty zyskowności są tak znikome, że prawie niezauważalne. Jednak na przestrzeni lat nabierają znaczenia. Obecnie na najlepszych lokatach banki oferują 7 proc. w skali roku. Jeżeli założylibyśmy tak oprocentowany depozyt na kwotę tysiąca złotych, to po 40 latach byłby wart ponad 16 tys. zł. Robi wrażenie? Powinno, bo wystarczy, z zamiarem oszczędzania na emeryturę odpowiednio wcześnie zacząć odkładać np. po 100 zł miesięcznie, by po zakończeniu pracy, wykorzystując zalety procentu składanego, móc pozwolić sobie na jacht, zagraniczne podróże i leczenie w prywatnych szpitalach. I żaden ZUS czy II filar nie będzie do szczęścia potrzebny. Prawdziwy cud.

Ale to tylko w świecie idealnym, w którym pieniądz ma stałą wartość w czasie a fiskus nie upomina się o zarobki obywateli. Na początku lat 90-tych ubiegłego wieku bochenek chleba kosztował, uwzględniając denominację z 1995 roku, ok. 20 groszy. Dziś trzeba zapłacić za niego co najmniej 10 razy więcej, chociaż sam chleb waży tyle samo a smakuje nawet gorzej niż przed laty. Do tego mamy 19-proc. podatek od zysków kapitałowych. W tej sytuacji powyższe wyliczenia trzeba poprawić a pogląd o cudowności procentu składanego – zrewidować.

W kończącym się dziś roku w pewnym momencie mieliśmy do czynienia z inflacją na poziomie ponad 4 proc. Uwzględniając ją, zyski z lokaty 7-procentowej zmniejszają się w praktyce do niecałych 3 proc. Ponadto urzędowi skarbowemu z tych 7 proc. oddać trzeba jedną piątą. W efekcie realna zyskowność z lokaty ledwie przekroczy 1 proc. Cóż z tego, że po 40 latach oszczędzania będzie można się pochwalić, że kapitał urósł 16 razy, skoro jego wartość będzie niewiele większa, od początkowej kwoty? I to przy założeniu, że oprocentowanie lokaty co roku będzie pozwalało na wygranie z inflacją i podatkiem.

Jak widać procent składany nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Po początkowej euforii, której możemy doświadczyć widząc efekty jego działania na liczbach bezwzględnych, konfrontacja z realiami może być dość przykra. Można poczuć się jak dziecko, które w gwiazdkowej paczce dostaje ubranko, zamiast spodziewanej, upragnionej zabawki. To przestroga dla wszystkich, którym handlowcy z banków, funduszy emerytalnych i towarzystw ubezpieczeniowych nawijają makaron na uszy, mamiąc ogromnymi zyskami, możliwymi do osiągnięcia dzięki oszczędzaniu niewielkich kwot przez lata. Jeśli znajdziecie się w takiej sytuacji, nie zapomnijcie poprosić owych handlowców o nałożenie na symulacje inflacji i podatku Belki. Ciekaw jestem ich min.

1 komentarz:

Unknown pisze...

Świetny artykuł. Zmobilizował mnie do paru obliczeń. Podzielę się wynikami, jak tylko porównam je z archiwalnymi cenami interesujących mnie artykułów.