Kilka dni temu dostałem
z redakcji zamówienie na tekst chwalący dobrodziejstwa procentu
składanego. Nic prostszego, pomyślałem. Opisać zalety zjawiska, o
którym sam Albert Einstein mawiał, że to ósmy cud świata, będzie
tak proste, jak skok ze spadochronu: stojąc w progu drzwi samolotu,
unoszącego się na wysokościach, wystarczy zrobić jeden krok a
później to już jakoś pójdzie. Niestety, im dłużej pracowałem
nad materiałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że
albo Einstein musiał się pomylić, albo zjawisko sprawdzające się
w wielu krajach na świecie, w polskich realiach po prostu nie
działa.
Większość z Was pewnie
doskonale wie, czym jest procent składany. Czuję się jednak w
obowiązku w kilku słowach wyjaśnić o co chodzi. Procent składany
to, krótko mówiąc, odsetki od odsetek. Jeżeli założymy np.
30-dniową lokatę, po miesiącu bank naliczy zysk i dopisze go do
kapitału oszczędności. Jeżeli ich całość złożymy ponownie na
depozycie, w kolejnym miesiącu odsetki będą odrobinę większe, bo
naliczone od nieco wyższej sumy.
W krótkich okresach
czasu, te niewielkie wzrosty zyskowności są tak znikome, że prawie
niezauważalne. Jednak na przestrzeni lat nabierają znaczenia.
Obecnie na najlepszych lokatach banki oferują 7 proc. w skali roku.
Jeżeli założylibyśmy tak oprocentowany depozyt na kwotę tysiąca
złotych, to po 40 latach byłby wart ponad 16 tys. zł. Robi
wrażenie? Powinno, bo wystarczy, z zamiarem oszczędzania na
emeryturę odpowiednio wcześnie zacząć odkładać np. po 100 zł
miesięcznie, by po zakończeniu pracy, wykorzystując zalety
procentu składanego, móc pozwolić sobie na jacht, zagraniczne
podróże i leczenie w prywatnych szpitalach. I żaden ZUS czy II
filar nie będzie do szczęścia potrzebny. Prawdziwy cud.
Ale to tylko w świecie
idealnym, w którym pieniądz ma stałą wartość w czasie a fiskus
nie upomina się o zarobki obywateli. Na początku lat 90-tych
ubiegłego wieku bochenek chleba kosztował, uwzględniając
denominację z 1995 roku, ok. 20 groszy. Dziś trzeba zapłacić za
niego co najmniej 10 razy więcej, chociaż sam chleb waży tyle samo
a smakuje nawet gorzej niż przed laty. Do tego mamy 19-proc. podatek
od zysków kapitałowych. W tej sytuacji powyższe wyliczenia trzeba
poprawić a pogląd o cudowności procentu składanego –
zrewidować.
W kończącym się dziś
roku w pewnym momencie mieliśmy do czynienia z inflacją na poziomie
ponad 4 proc. Uwzględniając ją, zyski z lokaty 7-procentowej
zmniejszają się w praktyce do niecałych 3 proc. Ponadto urzędowi
skarbowemu z tych 7 proc. oddać trzeba jedną piątą. W efekcie
realna zyskowność z lokaty ledwie przekroczy 1 proc. Cóż z tego,
że po 40 latach oszczędzania będzie można się pochwalić, że
kapitał urósł 16 razy, skoro jego wartość będzie niewiele
większa, od początkowej kwoty? I to przy założeniu, że
oprocentowanie lokaty co roku będzie pozwalało na wygranie z
inflacją i podatkiem.
Jak widać procent
składany nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Po
początkowej euforii, której możemy doświadczyć widząc efekty
jego działania na liczbach bezwzględnych, konfrontacja z realiami
może być dość przykra. Można poczuć się jak dziecko, które w
gwiazdkowej paczce dostaje ubranko, zamiast spodziewanej, upragnionej
zabawki. To przestroga dla wszystkich, którym handlowcy z banków,
funduszy emerytalnych i towarzystw ubezpieczeniowych nawijają
makaron na uszy, mamiąc ogromnymi zyskami, możliwymi do osiągnięcia
dzięki oszczędzaniu niewielkich kwot przez lata. Jeśli znajdziecie
się w takiej sytuacji, nie zapomnijcie poprosić owych handlowców o
nałożenie na symulacje inflacji i podatku Belki. Ciekaw jestem ich
min.
1 komentarz:
Świetny artykuł. Zmobilizował mnie do paru obliczeń. Podzielę się wynikami, jak tylko porównam je z archiwalnymi cenami interesujących mnie artykułów.
Prześlij komentarz