Z szybkiej ankiety przeprowadzonej
przeze mnie w największych bankach wynika, że w prawie każdym
z nich dynamicznie przybywa rachunków osobistych. W skali kwartału
po kilka procent a w stosunku rocznym nawet po kilkanaście procent.
Jedynym bankiem raportującym niewielkie zmniejszenie liczby kont
jest PKO BP.
Na pierwszy rzut oka takie dane powinny
niezmiernie cieszyć. Przynajmniej bankowców, bo przecież przybywa
im klientów, statystyki się poprawiają, zwiększa się
transakcyjność, przychody etc. Zastanawiam jest jednak, dlaczego sondaże i badania przeprowadzane raz po raz na
zlecenie Narodowego Banku Polskiego czy Związku Banków Polskich,
nie donoszą o rosnącym ubankowieniu naszego społeczeństwa.
Przecież tak powinno być, gdy coraz więcej osób ma konto w banku.
Odpowiedź na to pytanie oczywiście
nie jest specjalnie odkrywcza. Sami bankowcy przyznają to nawet, że
statystyki napędza bardzo dziś modny cross sell, czyli sprzedaż
jednego produktu bankowego, przy okazji sprzedaży innego. W myśl
tej idei rachunki otwiera się dziś każdemu, kto wpadł w sidła
bankowych doradców przy okazji zaciągania pożyczki gotówkowej,
kupna karty kredytowej czy podpisywania umowy o hipotekę. Ergo,
kolejne konta otwiera się tym ludziom, którzy już je mają, tylko
w innych bankach. Już 12 proc. Polaków ma przynajmniej dwa ROR-y. Jak wygląda w praktyce presja na ilość dobrze obrazuje
też przykład mojego znajomego, szeregowego sprzedawcy jednego z
czołowych banków detalicznych. Rozliczany jest i prowizję
wypłacaną ma od liczby sprzedanych produktów. W rezultacie pod
koniec każdego z kwartałów obdzwania rodzinę, przyjaciół,
kolegów z kortu tenisowego itp., z pytaniem, czy nie otworzyliby
konta albo nie zdecydowali na kupno karty kredytowej. Część z nich
godzi się na to, oczywiście pod warunkiem zagwarantowania, że nie
będzie to niosło za sobą jakichś kosztów, i że po pewnym z góry
określonym czasie będzie mogła z takiej usługi bez konsekwencji
zrezygnować.
Prowadzi to do prostego wniosku: banki
zafiksowały się na walce o ilość klientów, która nie zawsze
przekłada się na jakość, czyli na konkretne przychody. Mają masę
martwych kont, do czego oczywiście ciężko im się przyznać, a
która generuje konkretne koszty. W końcu muszą wypłacić
sprzedawcy prowizję za wykonany plan i zapłacić komuś, kto
prędzej czy później będzie musiał obsłużyć zamknięcie
rachunku. A i klienci też szczęśliwi nie są z tego powodu, że
aby obniżyć prowizję kredytową o kilka dziesiątych procent,
muszą zakładać do niczego im nie potrzebne kolejne konto
osobiste.
Można więc dojść do wniosku, że
managerowie w bankach powinny zmienić system prowizyjny, choć
ciężko mi wymyślić, jaki będzie lepszy od ilościowego. Na razie
mam wrażenie, że banki idą na skróty. Coraz więcej instytucji
wprowadza bowiem opłaty za zamknięcie rachunku. To na pewno powinno
być przestrogą dla klientów, by nie dać się złapać w pułapkę
darmowego konta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz