Zulu Gula, kabaretowa
postać wymyślona przez Tadeusza Rossa, zwykł mawiać, że Polska
to jest bardzo ciekawa kraj. Przekonuję się o tym niemal
codziennie, ale jakiś czas temu przyszło mi doświadczyć tego w
sposób szczególny. Okazało się, że kreatywność tysięcy ludzi,
zatrudnianych przez banki i inne nowoczesne firmy w tym kraju, nie ma tu szans w
zderzeniu z prymitywnym urzędniczym betonem. Nowoczesne rozwiązania
płatnicze, dzięki którym polska bankowość uznawana jest za
najnowocześniejszą na świecie, w styczności z administracją
publiczną są warte tyle, co zeszłoroczny śnieg. Ale po kolei.
Pewnego dnia poruszałem
się po Warszawie autem, bo w krótkich odstępach czasu musiałem
być w kilku rożnych miejscach. A w takiej sytuacji własny pojazd
bardzo się przydaje. Jednym z miejsc, o których mowa, była
siedziba banku BNP Paribas, mieszcząca się przy ul. Suwak na
Mokotowie. Każdy, kto choć raz miał okazję być w okolicy ul.
Suwak lub Domaniewskiej doskonale wie, że liczba biur na kilometr
kwadratowy w szybkim tempie zbliża się tu do nieskończoności, zaś
tłum pracujących w nich ludzi przypomina brojlery tłoczące się w
hali hodowlanej. Nie trudno się więc domyślić, że wolne miejsca
do parkowania występują tam równie często, jak białe kruki w
przyrodzie. Odstawiłem więc samochód, oględnie mówiąc, byle
gdzie i poszedłem na spotkanie.
Domyślacie się pewnie,
co stało się później. Po powrocie ze spotkania mojego auta nie
było na miejscu, na którym je przed chwilą zaparkowałem. Kiedyś
pomyślałbym pewnie, że mi je skradziono. Odkąd jednak samochód
zestarzał się do tego stopnia, że zatankowanie zbiornika paliwa do
pełna powoduje podwojenie wartości pojazdu, jego kradzieży boję
się jakby mniej. Szybki telefon do straży miejskiej pomógł
określić aktualne miejsce pobytu mojej srebrnej strzały: ze
względu na postój w niedozwolonym miejscu została odholowana na
parking depozytowy. Cały plan dnia, można powiedzieć, wylądował
w zbożu jak jeden z bohaterów drugiej części Kilera Juliusza
Machulskiego. Musiałem zająć się odzyskaniem samochodu.
A to nie było łatwe.
Okazało się, że nie można tak po prostu pojechać i zabrać auta
z parkingu. Najpierw trzeba odwiedzić komisariat straży miejskiej
by uzyskać dokument, na podstawie którego samochód zostanie
wydany. Podano mi adres straży, który szybko sprawdziłem w
telefonie. Samiuśkie centrum. Wsiadłem więc w tramwaj, za bilet
zapłaciłem, a jakże, Sky Cashem i pojechałem na Plac
Dąbrowskiego. Na miejscu stało się jasne, że podobnych do mnie
delikwentów jest dużo a kolejka do okienka, w którym załatwiane
są formalności, liczyła kilkanaście osób. Niestety, mimo dużej
liczby oczekujących ludzi, pracujących strażników było tylko
dwóch. W dodatku ostentacyjnie pokazywali, że im się nie spieszy,
raz po raz przerywając pracę i przechodząc z pokoju do pokoju z
jakimiś papierami w rękach. Na domiar złego przede mną w kolejce
stała Amerykanka, która ani słowa po polsku nie umiała
powiedzieć. Gdy przyszła kolej na jej obsługę, zaczął się
cyrk, bo strażnicy edukację lingwistyczną zakończyli
na języku polskim. Trochę się zeszło, zanim po zakończeniu
sprawy strażnik wyszedł z Amerykanką na ulicę i poinstruował jak
dojść do metra: subway tam, zawyrokował, wskazując ręką w
kierunku Pałacu Kultury.
W budynku straży
miejskiej spędziłem kilka godzin. Dostałem
mandat oraz nakaz zapłaty kilkuset złotych za
odholowanie auta. Dowiedziałem się, że dopiero z dowodem wpłaty
będę mógł udać się na parking depozytowy i odebrać samochód.
Przyzwyczajony do wygodnych rozwiązań pośpiesznie zadałem pytanie, czy płatności mogę dokonać
na miejscu przelewem natychmiastowym ze smartfona. Niestety.
Najpierw strażnik wytrzeszczył oczy jak poparzony a po chwili
odparł, że na parkingu auta wydaje emeryt, który nie wie co to
smartfon i akceptuje jedynie papierowe potwierdzenia wpłaty, z
pieczątką przybitą na poczcie lub w banku. No to może zapłacę i tutaj wydrukuję potwierdzenie, drążyłem. Niestety, na przeszkodzie stanął brak drukarki. Przy okazji odkryłem powód, dla którego kolejka tak
wolno przesuwała się do przodu. Strażników było dwóch, tyle że
jeden przesłuchiwał klientów i spisywał ich zeznania długopisem
na kartce. Następnie przekazywał tę kartkę koledze, który
przepisywał wszystko do komputera, co jakiś czas pytając, co jest
napisane na papierze, bo miał problemy z rozczytaniem swojego
kolegi. Wiem, wiem, nie chce się Wam w to wierzyć, ale naprawdę
tak było.
Po załatwieniu
formalności w straży miejskiej udałem się na Pocztę Główną,
gdzie mimo późnych godzin wieczornych, kolejka także liczyła
kilkanaście osób. Większość stojących tam ludzi to te same
postacie, które przed chwilą były przede mną u miejskich
strażników. Ostatni raz płaciłem za coś na poczcie może 10 lat
temu. Nie spodziewałem się, że w dobie bankowości internetowej i
mobilnej będę musiał korzystać jeszcze z jej usług w zakresie
regulowania płatności. Czułem się jak eksponat w skansenie. Na
szczęście tu sprawę udało się załatwić szybko. Wsiadłem do
metra ponownie płacąc za bilet telefonem i dotarłem na parking,
skąd odebrałem auto. W domu byłem przed północą a cała
przygoda trwała osiem godzin. Teraz już wiecie, dlaczego Polska to
taki ciekawy kraj. Teoretycznie ma jedne z najnowocześniejszych
banków na świecie. W praktyce nic nam po nich, jeżeli publiczna
administracja zatrzymała się w epoce przedcyfrowej.
2 komentarze:
A moze warto by napisac w tej sprawie gdzies wyzej w strazy miejskiej? Opisac cale zajscie i poprosic o informację zwrotną na piśmie. Oni po prostu mogą nie wiedzieć, nie być świadomi faktu jak fatalnie funkcjonują.
Wydaje mi się, że skutek takiej interwencji byłby mizerny. Mam nieodparte wrażenie, że fatalna jakość obsługi na komisariacie straży miejskiej jest świadomym zabiegiem władz miasta. Chodzi o to, aby człowiek, który raz będzie miał okazję przez to przejść, zapamiętał to do końca życia i żeby nie przyszło mu do głowy ryzykować powtórnej wizyty :)
Prześlij komentarz